Trzy zakręty
W 1976 współczesna powieść dla dziewcząt miała za sobą dwa duże zakręty i właśnie wchodziła w trzeci. Odzwierciedlały one zmiany biopolityki dotyczącej różnicy płci. Najpierw reaktywowana po wojnie powieść pensjonarska została skrytykowana jako anachronizm. Nie można współczesnym dziewczętom, wyemancypowanym przez wojnę i nowy porządek społeczny – przekonywały recenzentki – proponować lektury egzaltowanej i oderwanej od życia, z bohaterkami „o ptasim móżdżku”. Gatunek o podwójnie specyficznym adresie jest zbędny, twierdziły: „Przestańmy wreszcie układać w oddzielnych szufladkach «tematy falbankowe» i «tematy hasające na drewnianym koniku i brząkające szabelką». Literatura dla młodzieży musi być «koedukacyjna», tak jak szkoła, uniwersytet i życie” (Kuliczkowska, 1947; Grodzieńska, 1946)[1].
Postulat wkrótce został spełniony. Po zadekretowaniu socrealizmu powieść dla dziewcząt znalazła się na wygnaniu wraz z całą politycznie szkodliwą szmirą, za jaką uznano literaturę dla kobiet. Co nie znaczy, że takie bohaterki jak przyszła traktorzystka Hela z powieści Marty Michalskiej (1950), nie były w jakiś – chciałoby się rzec, dialektyczny – sposób przeznaczone do dziewczęcej lektury.
Pod koniec lat pięćdziesiątych (długie lata sześćdziesiąte) nastąpił wielki powrót literatury o specyficznym adresie, ale w zmienionej formule. Opowiadała teraz o problemach nowoczesnej dziewczyny mimo perypetii dość sprawnie przygotowującej się do życiowych ról. Aspiracje zawodowe były równie ważne jak tradycyjna rola żony i matki. Emancypacja była w tych książkach faktem dokonanym i niekwestionowanym, podlegała najwyżej renegocjacji.
Mniej więcej w połowie lat siedemdziesiątych w obrębie gatunku doszło do podziału. Dotychczasowa konwencja ewoluowała w gorzką opowieść o cofaniu się niedokończonej socjalistycznej emancypacji i zastępującym ją stopniowo kapitalizmie. Dość zdecydowaną nowoczesną dziewczynę, menedżerkę własnego życia, zastąpiła bohaterka nie mająca skonkretyzowanych planów, źle czująca się w każdej z ról, amorficzna pesymistka. Fabuła była mniej ważna, zanikała na rzecz meandrycznych, często sprzecznych refleksji. Kompozycja pozostawała otwarta. Natomiast drugi nurt utworzyły optymistyczne, doskonale skomponowane, domknięte, budujące powieści Małgorzaty Musierowicz.
Choć jej wczesna twórczość wiele zawdzięcza regułom gatunku, niemal od razu zaistniała jako zjawisko odosobnione, boczna odnoga. Dziś może powiedzieć: „Powieść dla dziewcząt to ja”. Jak to się stało?
Superbohaterka
Gwarantką sukcesu była m.in. Mila Borejko, bohaterka dwóch epok, które właściwie tworzą jedną, arbitralnie rozdzielaną cezurą 1989 r. Jeżycjada, z wyjątkiem może inicjalnej Szóstej klepki, to przejaw postępującej w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych konserwatyzacji dyskursów publicznych, z językiem władz partyjnych na czele. Jak pisze Małgorzata Fidelis, rządy po 1989 r. kontynuowały wcześniejszą politykę dotyczącą ról płciowych. Antyfeminizm lat dziewięćdziesiątych wynikał z zaostrzenia i urynkowienia wcześniejszych tendencji. Zaczęło się od tego, że ekipa Edwarda Gierka i kolejne dążyły do podwyższenia spadającego wskaźnika urodzeń, choćby kosztem równouprawnienia. Lata osiemdziesiąte przyniosły ograniczenia prawa do aborcji. W obu dekadach upowszechniano pogląd, że kobiety podejmują pracę poza domem z konieczności ekonomicznej, nie dla korzyści emancypacyjnych. Retorykę awansu zastąpiono retoryką uznania. Eksponowano prestiż matek, wychowawczyń młodego pokolenia i zarządczyń gospodarstwa domowego i ich „nieuniknionych” poświęceń. Lata pięćdziesiąte i sześćdziesiąte były bardziej równościowe. Wówczas skupiano się raczej na usługach dla pracujących rodziców, takich jak opieka nad dziećmi. W latach siedemdziesiątych wydłużano urlopy macierzyńskie i wychowawcze, wprowadzono zasiłek wychowawczy, by zachęcić młode matki do poprzestania na nieodpłatnej pracy w domu. Podpowiadano ewentualnie chałupnictwo (Fidelis, 2015, 268-273).
I oto na scenę jakby na zamówienie wkracza Mila Borejko, ideał nowych czasów. W odróżnieniu od powieściowych matek z lat sześćdziesiątych rodzi nie jedno czy dwoje, a czworo dzieci. Praca zawodowa nie ma dla niej sensu. Dokonuje wyboru łamiącego jedną z najważniejszych reguł powojennej powieści dla dziewcząt – rezygnuje z posady, by wychowywać dzieci. Nie bierze urlopu macierzyńskiego i wychowawczego, nie pobiera też zasiłku. Najwyraźniej już wtedy, mimo ochrony socjalnej, którą szczyciły się władze, mile widziany był zgoła neoliberalny macierzyński heroizm. Peerelowskie i kapitalistyczne wcielenie Matki Polki mają cechy wspólne (o trwałości figury Matki Polki mimo zmieniających się epok zob. Mrozik, 2012, 134-140). Z jednego z epizodów Kwiatu kalafiora dowiadujemy się, że w szkole Natalii jest brudno, bo sprzątaczki są na urlopie macierzyńskim. Między innymi do nich odnosi się postulat Tosi Kowalikowej: „Niech każdy wykonuje po prostu swoje obowiązki” (Musierowicz, 1990, 106). Byłby to zatem zalążek dobrze nam znanego neoliberalnego dyskursu, w którym kobieta rezygnująca z pracy zawodowej na rzecz darmowej domowej jest obowiązkowa i godna szacunku, a kobieta biorąca urlop macierzyński, żeby poświęcić się tym samym zajęciom, z tym że z prawem do zasiłku, to roszczeniowa próżniaczka.
Mila nie dba o zasiłkowy komfort. Dziurę w domowym budżecie, jedyną stratę, jaka powstała w wyniku jej odejścia z biura, usiłuje załatać żmudnym i nisko płatnym chałupniczym dziewiarstwem. Wystarcza jej nieceniona godność organizatorki „prawdziwego domu” i wychowawczyni „szlachetnych i mądrych ludzi” (Kwiat kalafiora, 1981), słowem filaru społeczeństwa. Głosi radosne poświęcenie. Dla Musierowicz gospodarskie i opiekuńcze zajęcia kobiet nie są zwykłą funkcją, którą można wycenić, scedować, nabyć. Mila uosabia esencjonalność macierzyństwa, która z każdej pracy domowej czyni zaszczytny obowiązek. Ideologia ta służyła trzymaniu kobiet z dala od sfery zawodowej i publicznej, a po 1989 r. także prywatyzacji opiekuńczego sektora gospodarki, przerzuceniu kosztów tego typu pracy na kobiety.
Urok podobieństw
Konserwatywny zwrot, dokonujący się około 1976 r., chciałabym zilustrować, porównując Kwiat kalafiora z jego pierwowzorem, czyli Przygrywką Ewy Lach, trzecią i ostatnią częścią cyklu rozpoczętego w 1962 Kosmohikanami. Przygrywka ukazała się w 1975 r., skrócona wersja Kwiatu kalafiora – w „Płomyku” w 1979, ale powieść musiała powstać wcześniej. Akcja Kwiatu rozgrywa się w 1977, pod tekstem widnieje data „grudzień 1978”, więc można założyć, że pisany był właśnie w tych latach. Rok 1976 byłby zatem ciszą przed burzą, okiem cyklonu, w którym Musierowicz pilnie czytała Przygrywkę i przygotowywała się do odebrania sztafetowej pałeczki poprzedniczce. Momentem widocznego dopiero ex post cichego konserwatywnego przełomu, który jakiś czas pozostawał w uśpieniu, ale też potencjalnej gotowości do rozwoju i ekspansji. Wtedy wszystko się już zadecydowało, choć jednocześnie wszystko jeszcze było możliwe.
Podobieństwa między powieściami Lach i Musierowicz są ekscytujące, ale różnice dostarczają interpretatorce prawdziwej rozkoszy. Łączy je żartobliwy ton i dziewczęcy punkt widzenia. Obie przedstawiają codzienne życie rodziny niezamożnych miejskich inteligentów. Borejkowie mają tyle samo dzieci co Borzęccy, z tym że trzech synów i córkę zastąpiły cztery córki. Gabriela Borejko trenuje koszykówkę, Gosia Borzęcka – siatkówkę. Mała Natalia Borejko uważa się za chłopca. Gosia wspomina, że w wieku kilku lat marzyła o operacyjnej zmianie płci. Borzęccy mieszkają w warszawskiej, Borejkowie – w poznańskiej kamienicy. W obu fabułach występuje epizod denuncjacji dobrej, acz hałaśliwej młodzieży przez podejrzliwą sąsiadkę u dyrekcji szkoły. Interweniująca wychowawczyni Gośki odkrywa pozytywną prawdę podobnie jak Dmuchawiec i Pieróg. W występującym w Przygrywce uwielbianym przez uczniów liberalnym poloniście, panu Ziembie, rozpoznajemy pierwowzór Dmuchawca.
W obu przypadkach zawiązaniem akcji jest choroba matki wymagająca hospitalizacji i niemożność liczenia na ojca (Borzęcki przebywa na stypendium w USA, Borejko jest nieobecny duchem). Głównym problemem zaś – kto ma zastąpić mamę w wypełnianiu rozlicznych obowiązków domowych. Z powieści Musierowicz wynika, że to powinność najstarszej córki. Lach pokazuje rozmaite rozwiązania, ich zalety i wady. U Borzęckich cały czas trwają negocjacje i testy. Choć nakład pracy Małgosi przeważa, do dzieła biorą się także bracia. Sytuację i u Musierowicz, i u Lach próbuje ratować ta sama gospodarna ciotka Felicja, krytykująca wychowawcze metody szwagierki.
„Ten dom beze mnie runie”
To cytat z serialu Rodzina Leśniewskich z 1978 r. w reżyserii Janusza Łęskiego. Obawę o życie rodzinne wyraża w ten sposób matka (znów) czworga dzieci namawiana przez potomstwo i męża do podjęcia przerwanych po pierwszym porodzie studiów. Wypadki inicjuje przedstawiciel oficjalnego dyskursu emancypacyjnego – telewizyjny dziennikarz przeprowadzający sondę w domu handlowym.„Czy zajmując się wyłącznie prowadzeniem gospodarstwa domowego, osiąga pani pełną samorealizację? Czy sądzi pani na przykład, że praca zawodowa daje kobiecie szansę pełniejszego, bogatszego rozwoju inwentarza osobowości? Jakie są pani refleksje na ten temat?” – naciska elokwentny redaktor.Jego rozliczeniowe pytania, choć skierowane do kobiety, zawstydzają rodzinę korzystającą na jej poświęceniu. Dopiero ekran telewizora – a więc zapośredniczenie i upublicznienie przezroczystego stanu rzeczy – czyni problem widocznym i działa jak katalizator zmiany. Perswazja męża i dzieci daje rezultat i gospodyni domowa przedzierzga się w studentkę. Znika, pozostawiając obowiązki. W kierowanej do młodego odbiorcy popkulturze końca lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ta archetypowa sytuacja powtarza się w różnych wariantach. Warto się im przyjrzeć, żeby zobaczyć Musierowicz w kontekście epoki i zorientować się, że zwrot konserwatywny długo pozostawał jedną z możliwości.
W Nie głaskać kota pod włos Krystyny Boglar (współscenarzystki Rodziny Leśniewskich) – powieściowym odpowiedniku serialu, wydanym też w 1978 r. – to samo wydarzenie przebiega bardziej dramatycznie. Książkowa mama po prostu nagle, bez konsultacji, oznajmia rodzinie swoją decyzję. Pierwszą reakcją jest niepokój i sprzeciw wobec spodziewanego obarczenia przykrymi obowiązkami. Bohaterkę serialu do emancypacyjnego żalu pobudza telewizyjny dziennikarz przeprowadzający uliczną sondę, czyli reprezentant władzy, a przynajmniej oficjalnego dyskursu równouprawnienia. Studia zaś to imieninowy prezent, wynik zaocznej familijnej uchwały. Obdarowana energicznie się wzbrania i ustępuje niechętnie. Jakby na użytek szerszej, bo telewizyjnej publiczności należało zdjąć z Matki Polki odpowiedzialność za straszliwą winę scedowania obowiązków.
Jednak wydarzenie serialowe pozostaje rezultatem świadomej decyzji, podczas gdy i Lach, i Musierowicz usprawiedliwiły kobietę chorobą. Panią Borzęcką zwolnił z obowiązków atak kamicy żółciowej, przypadłość symbolicznie neutralna, mogąca przytrafić się każdemu. Mamę Borejko zmogło pęknięcie wrzodu żołądka, wynik przepracowania, skrywanych trosk, zaniedbania. Przed zarzutem uchylania się od obowiązków chroni ją zatem uprzednie skrajne tym obowiązkom poświęcenie. W powieści nie ma potępienia dla ryzykowania zdrowiem i życiem, postawa Mili pokazana jest wręcz jako godna szacunku. Szczęśliwy finał polega na reprodukcji wzorca w następnym pokoleniu.
W Zabić ptaka Ewy Ostrowskiej (1990) matkę z obowiązków zwalnia dopiero śmierć. Domowa niewolnica umiera na posterunku, pada martwa, niosąc na stół gulasz wołowy. W pierwszej chwili rodzinę martwi wyłącznie sos pomidorowy plamiący dywan. Musiała od dawna chorować na serce, „ale czy robole mają prawo chorować! Robole są do roboty, a nie do chorowania” (Ostrowska, 1990, 28). Ostrowska swoją wersję Mili Borejko umieszcza w centrum powieściowej krytyki społeczeństwa, o jej śmierć oskarża męża i córkę, okrutnych wyzyskiwaczy darmowych usług.
Anna Frankowska w opowiadaniu Śliczny poranek (1988) dała swojej bohaterce prawo do odejścia bez usprawiedliwienia. Matka zwyczajnie ucieka, bez planu, nie powołując się na żadną kontrwartość, taką jak studia u Boglar. Ma dość zredukowania do funkcji służącej i niezłomnej odbiorczyni „narzekań, napadów złości, życzeń i zarzutów” (Frankowska, 1988, 26). Jest bezradna wobec nieznośnych relacji rodzinnych, chce odzyskać wolność i zacząć życie od nowa.
„Co zrobimy z naszą codziennością?”
Fabuła Kwiatu kalafiora przebiega linearnie. Obowiązki dotąd z cichym heroizmem wykonywane przez matkę spadają na najstarszą córkę. Kiedy ojciec ma zrobić zakupy, lodówka świeci pustkami. Kiedy gotuje mleko, ono wykipi. Umie zrobić herbatę, ale pogrążony w lekturze nie słyszy gwizdu czajnika. Dużą pomoc świadczy oczywista zmienniczka chorej – matka równoległej gałęzi rodu – ciotka Felicja, zmuszona kucharzyć na dwa domy. Wymaga to nadzwyczajnych środków organizacyjnych – ciotka bierze fałszywe zwolnienie lekarskie (czyli pracuje zawodowo), a kiedy zwolnienie się kończy, przychodzi co drugi wieczór i gotuje obiad na dwa kolejne dni. Podział pracy w jej domu nie jest mniej tradycyjny niż przy Roosevelta, tyle że wcześnie wdrożyła córkę do „kobiecego” kieratu.
A jednak to ciotka Felicja wypowiada najcelniejszą krytykę Borejkowskiej nierówności, a zwłaszcza rzekomo przyrodzonej nieporadności Ignacego. W końcu żyje z jego bratem. Wykrzykuje mianowicie, że szwagier chce z dziecka zrobić służącą. Gdy ten powiada, że nie umie gotować, co w jego mniemaniu zamyka sprawę, Felicja ripostuje: „To się naucz. […] Nie mów mi, że człowiek, który zna kilka języków obcych, nie potrafi zrozumieć, o co chodzi w przepisie na naleśniki” (Musierowicz, 1990, 118). W końcu rezygnuje z prób wychowania Ignacego, rewolucja grzęźnie w utyskiwaniu. Na pytanie o obiad Felicja reaguje gniewną zachętą, która jest już tylko retoryczną ekspresją uczuć: „Jak jesteś głodny, to pomóż, będzie szybciej!” (Musierowicz, 1990, 155).
Nic z tego. Obiad odgrzewa dopiero Gabrysia po powrocie ze szkoły, popędzana „głodnymi okrzykami” sióstr i ojca. Również ona – z niewielką pomocą Idy – wykonuje inne prace domowe, w tym specyficzne – pali w kaflowych piecach, do których węgiel trzeba przynieść z piwnicy, i robi zakupy w warunkach niedoboru. Opiekuje się siostrami i piątym dzieckiem, czyli ojcem. Narasta w niej gniew i agresja. Wrzeszczy, rozdaje klapsy, na ojca spogląda spode łba. Do feministycznego buntu jednak nie dochodzi, chociaż jeszcze w Szóstej klepce (1977) był możliwy skuteczny strajk okupacyjny z postulatem sprawiedliwszego podziału domowych obowiązków. Za radą mamy niedoszła buntowniczka wzbudza w sobie cierpliwą czułość wobec małych i dużego dziecka, i ochoczo podejmuje obowiązki, które niemal nie zabiły jej poprzedniczki. Nie przypadkiem pierwszą okazją do prezentacji nowych umiejętności jest wielka imieninowa feta na cześć ojca. Najlepszym prezentem okazuje się radosna gorliwość nowej członkini zakonu karmicielek.
W Przygrywce Ewy Lach nie ma równouprawnienia płci. Najwięcej w domu pracuje Gośka. Jej bracia potrafią to i owo zrobić, widzą problem, ale unikają go, jak mogą. Wybiegają, zostawiając brudne naczynia, nieposłane łóżko. Udają, że nie słyszą apelu o zrobienie zakupów. Chyba że w grę wchodzi dodatkowa motywacja, np. zdobycie sympatii dziewczyny. Jednak ani na chwilę nie tracimy z oczu horyzontu równych praw. Zaraz na początku Gośka stwierdza: „Trzeba coś z tym zrobić. Albo uczciwe dyżury, albo bary mleczne. Sprawiedliwość. […] Musimy zaraz zrobić wielką naradę gospodarską, mam wnioski” (Lach, 1985, 19). Jedna wielka narada nie wystarczy, doraźne rozgrywki i spory (głównie w rodzinnych relacjach poziomych) będą się toczyły niemal cały czas.
Gośka nie jest zbytnio skrępowana i sfrustrowana patriarchalną normą. Miewa zależne od okoliczności przypływy i odpływy krzątaczego zapału. Ideał pani domu, który czasem stara się realizować, pokazany jest jako kulturowa rola czy wręcz „poza”, ze wszystkimi aporiami. To, co Musierowicz zaleca, Lach analizuje. Kulinarny popis bywa częścią patriarchalnego rytuału zalotów. Krzątactwo narzuca się jako kompensacja poczucia winy czy proste mechaniczne remedium na zmartwienia („Z bezczynności rodzą się ponure myśli”; Lach, 1985, 10). Daje złudzenie spełnienia ważnego obowiązku i kreowania ładu: „Przez cztery zadeszczone dni wierzyła mocno, że dom stoi wyłącznie na jej głowie, bez niej się zawali, bracia zmarnieją, gość będzie miał niskie mniemanie o jej zaradności itp. […] I nic się specjalnie miłego nie wydarzyło. […] Bracia też kręcili nosami o różne drobne głupstwa. Staraj się, człowieku, nikt nie doceni! Rozżalona, rzuciła w kąt kuchenny fartuch, niech sobie sami krają suchy chleb na kolację, koniec z frykasami” (Lach, 1985, 130-131).
Mimo feministycznego gniewu praca domowa daje też pozór władzy. Górę bierze to jeden, to drugi aspekt, czasem krystalizuje się dziwny stan pośredni. Gdy porcje w barze mlecznym okazują się zbyt skąpe, Gośka co prawda triumfuje, „ale nie za bardzo demonstracyjnie, żeby [bracia] przypadkiem nie uwierzyli w jej nieograniczone możliwości kucharskie oraz dobre serce” (Lach, 1985, 22).
Dla wychowywanych liberalnie młodych Borzęckich władza matki gastronomicznej (Walczewska, 1999, 164-169), którą sprawuje ciotka Felicja, jest nie do zniesienia. Co nie oznacza, że Gośka nie sięga czasem do jej repertuaru, np. by wygłosić „małą mowę o starannym żuciu”. Ciotka zapewnia smakowite i obfite karmienie, ale w pakiecie z patriarchalnym dyscyplinowaniem: „Uwagi od pierwszego kęsa do ostatniego łyku. Ciotka Felicja nie potrafi po prostu rozmawiać, ona poucza, perswaduje, dziwi się, upomina, przypomina i przeczuwa. Potwierdza. Zaprzecza. Dyskusja wykluczona, każde zdanie w tonie autorytatywnym” (Lach, 1985, 46). Ciotczyna totalna kontrola dyskryminuje płciowo („chłopcy to chłopcy, ich obowiązek przy stole to czyste ręce, proste plecy i dobry apetyt”; Lach, 1985, 50). Po obiedzie bratanica ma zmywać, ewentualnie może na chwilę wyjść z psem, bratankowie zaganiani są do odrabiania lekcji. Styl krzątactwa narzucany przez ciotkę cechuje czasochłonność i bezkompromisowość. Czynności gospodarskie nie tylko się wykonuje, lecz również planuje; po zaspokojeniu potrzeb elementarnych, trzeba poszukać mniej oczywistych, np. przejrzeć szafę, wybierając ubrania wymagające reperacji; przetwory przygotowuje się w domu, nie kupuje w sklepie itd.
Usługi ciotki nie są regulowane żadną umową, choć bez wątpienia dochodzi do wymiany. Wysokie, niejasne, emocjonalne należności obejmują destrukcyjny dla relacji rodzinnych wstyd. Nieistniejącej umowy nie można wypowiedzieć ani nawet renegocjować. Żeby zrezygnować z jej usług, ciotkę trzeba obrazić, a potem przeprosić, ale tak, żeby już nie wróciła.
W Kwiecie kalafiora na pytanie Gabrysi: „Co zrobimy z naszą codziennością?”, realne odpowiedzi są dwie – darmowa praca kobiety albo darmowa praca kobiety. Przedszkole dla Patrycji i półinternat dla Natalii okazują się niedostępne wskutek niewydolności i skorumpowania państwowego systemu opieki. Tosia Kowalikowa wspomina, że do mycia okien zamawia studentów ze spółdzielni „Akademik”. I to wszystko. Gabrysia nie ma wyboru. Pomysł kupienia usług, które bezpłatnie świadczyła Mila, nikomu nie przychodzi do głowy, choćby jako możliwość niedostępna ze względów finansowych. Wówczas znaleźlibyśmy się bowiem niebezpiecznie blisko stwierdzenia, że praca matki ma wymierną w złotówkach wartość, a jej zgoda na brak wynagrodzenia ratuje budżet (rodziny czy państwa).
Lach na pytanie o obsługę codzienności daje kilka odpowiedzi, w tym te, które sprowadzają problem do profesjonalnej transakcji. Zaletą kupowania usług jest równość, przezroczystość relacji i przyrost czasu wolnego, wadą – to, że nie wszystkich na równość, przezroczystość i swobodę stać. „Dosyć wygodne takie życie, szkoda, że niezbyt tanie” (Lach, 1985, 39) – wzdycha Gośka. Zarówno bar mleczny, jak i gosposia wymagają od niezamożnych Borzęckich nadzwyczajnej dyscypliny finansowej. Pieniądze na te cele wydziela mama w swym szpitalnym ośrodku dyspozycyjnym. To wyjątek od zasady czasowej samorządności dziecięcego podmiotu zbiorowego. „Rachunki mają jej zdawać przy każdej wizycie” (Lach, 1985, 21). Najstarszy Michał czyni też rozliczenia cowieczorne. Gosposia wymaga niejakiego nadzoru, „żeby nie szalała z zakupami, bo fundusze się kończą” (Lach, 1985, 115).
Dopasowane do indywidualnych grafików stołowanie się w barze oznacza koniec rodzinnych spotkań przy stole, co Gośka odnotowuje, choć u Borzęckich wspólny obiad raczej nie jest fetyszyzowany. Barowa dowolność ma też skutki dla diety, np. najmłodszy brat zamawia wciąż ruskie i przybiera na wadze. Wynajęcie gosposi zapewnia wolność od patriarchalnej dyscypliny ciotki Felicji przy zachowaniu walorów domowej kuchni. Jasna umowa, na mocy której kobieta świadczy dzieciom usługi, nie dopuszcza do kryzysu, nawet gdy chwilowo kończą się pieniądze – mówi się wówczas, że gotuje „na kredyt”.
Problem mieszkaniowy
Innym przedmiotem negocjacji w „Przygrywce” jest przestrzeń życiowa. Młodzi Borzęccy mają wspólny pokój, każdy dysponuje – jak z goryczą konstatuje Gośka – „ćwierćapartamentem”. Możemy sobie wyobrazić, że rodzina w pełnym składzie z trudem radzi sobie z ciasnotą. Gośka niecierpliwie czeka na bliską przeprowadzkę do blokowego M-6. Tymczasem pod nieobecność rodziców dzieci skwapliwie adaptują na swoje rozliczne potrzeby ich pokój, gabinet ojca, a nawet kuchnię – pomieszczenia dotąd zapewne jednofunkcyjne. Widać, że metrażu im nie wystarcza – są stałymi bywalcami mieszkania zaprzyjaźnionych sąsiadów, z którym siedzibę Borzęckich łączy sznur sygnalizacyjny. Oba lokale, zasiedlone przez rodziny o różnym statusie (inteligentów i robotników), tworzą więc heterogeniczną przestrzeń wspólną, którą dysponuje się na mocy doraźnych umów. Gęsta sieć kontaktów społecznych, w której funkcjonują bohaterowie, nie tylko wyciąga ich na zewnątrz, wnika również do mieszkania – niewystarczającą przestrzeń okazjonalnie zajmują pojedynczo i grupowo rówieśnicy rodzeństwa, z którymi trzeba ułożyć sobie relacje.
Wiele scen rozpoczyna się od rozpoznawania aktualnej konstelacji, szukania sobie miejsca, tworzenia warunków izolacji. Bywa, że trzeba kogoś wyprosić, zamknąć się czy nawet zabarykadować. Kiedy znajomi Michała zachowują się zbyt ekspansywnie, Andrzej z Kaktusem tarasują drzwi do pokoju młodzieżowego drabiną, pobierają myto, trzeba przechodzić górą: „byle kto nie będzie nam tu co chwila właził. Oni mają dwa pokoje na powtórkę” (Lach, 1985, 78). Drabina się przewraca, hałas prowokuje interwencję nieżyczliwej sąsiadki, przy okazji wychodzi na jaw, że również ona w pewien sposób jest użytkowniczką mieszkania Borzęckich – muszą się w każdym razie liczyć z jej nieprzyjazną obecnością piętro niżej. Przestrzeń to druga obok krzątactwa przyczyna konfliktów.
Bezkonfliktowe mieszkanie przy Roosevelta w Kwiecie kalafiora jest jeszcze niezróżnicowaną, przyjazną przestrzenią, służącą wszystkim. Z czasem (i kolejnymi częściami cyklu) podzieli się na moduły, których mieszkańcy będą cieszyli się autonomią, pozostając jednak dziwnie podobni. Początkowo charakteryzowane jest jako przytulne, gościnne, przyciągające osoby z zewnątrz. Z czasem zmieni się w oblężoną twierdzę. Jedyny przestrzenny konflikt generowała dziura, przez którą z mieszkania Borejków przenikał zniekształcony przekaz życzliwości, a w drugą stronę sączyła się agresywna podejrzliwość pani Szczepańskiej. Dziurę zamurowano, nawiązano poprawne relacje, ale szybko je wymazano – Borejkowie zaanektowali przestrzeń po śmierci staruszki i stali się swoimi własnymi sąsiadami. Obecnie krzewią nudę tego samego na podpoznańskiej wsi.
O wiele ciekawiej przedstawia się mieszkanie proto-Borejków, czyli Żaków w Szóstej klepce, również noszącej ślady lektury Przygrywki, tyle że wierniejszej. Widać, że nawet w obrębie twórczości tej samej (uznawanej za konserwatywną) autorki wyróżnić można „stadium nowoczesności”. Odchodzenie od niej odbyło się dość szybko, ale nie od razu. Przekaz konserwatywny długo współwystępował z (po)nowoczesnym. Dość powiedzieć, że w latach osiemdziesiątych, kiedy Musierowicz osiągnęła apogeum konserwatyzmu, Ewa Lach wydała cykl powieści o rodzinie Sawanów, której liczność (siedmioro rodzeństwa) wydaje się służyć namnożeniu negocjacji o codzienność.
Rozgałęziona, nieco nietypowa rodzina Żaków obejmuje poza dziadkiem, rodzicami i córkami rozwiedzioną ciocię Wiesię i jej kilkuletniego syna. Do najwyraźniej otwartego układu wkrótce dołącza koleżanka starszej córki z niemowlęciem i mężem. Powstaje sieć relacji quasi-rodzinnych. Mama Cesi staje się czymś w rodzaju babci dla „obcego” noworodka. Gospodarze są gotowi łożyć na utrzymanie młodej subrodziny, która – tymczasowo zmuszona przyjąć ofertę – gdy tylko może, wprowadza honorową „autonomię żywieniową”. Opieka nad małym dzieckiem nie podlega tym samym wykalkulowanym prawom, dopóki bunt Cesi nie ujawni jej ekonomicznego aspektu. Kuchenne i opiekuńcze funkcje członków rodziny dorywczo przejmują również koledzy i koleżanki młodej matki ze studiów. Rodzinne przedsięwzięcie wymaga ciągłych negocjacji zasad współżycia dotyczących głównie wykonywanych prac, zajmowanej przestrzeni oraz źródeł i dystrybucji środków finansowych. Zaniechanie analizy i ustaleń powoduje krzywdę niektórych stron umowy. Siłą inercji wyłania się „uciskana mniejszość”: obowiązkowa Cesia i zahukana ciocia Wiesia, która uwewnętrzniła niski status ubogiej krewnej i w kuchni „odpracowuje” wspaniałomyślnie udzielony azyl.
W mieszkaniu Żaków jest wiele przestrzeni wspólnej, wielofunkcyjnej, z której aranżacji wyczytać można minione i potencjalne konflikty. Podzielony szafami na pół pokój rodziców odzwierciedla cechy związku inżyniera i artystki – są różni, ale równi. Każde ma swoje miejsce do pracy, w którym kreuje odpowiednio ład i chaos. Ona, rzeźbiąc, nuci kujawiaki, więc on kreśli w słuchawkach, które służą też do oglądania telewizji. Widać, że osiągnięcie tej równowagi wymagało refleksji i wysiłku. Czego nie można powiedzieć o jadalni, służącej też jako pokój telewizyjny, mieszkanie cioci Wiesi (która jednak głównie pracuje w kuchni) i pokój Bobcia (w tym skład zabawek) oraz – po wprowadzeniu się studenckiego małżeństwa z dzieckiem – sypialnia Cesi (składane łóżko). Tutaj konflikt dopiero się rozegra i znajdzie rozwiązanie w postaci własnego pokoju na wieżyczce i systemu dyżurów kuchennych i opiekuńczych.
Życie rodzinne od „a”
Dopiero w zestawieniu z rwącym nurtem dyskusji Borzęckich widać, jak mało rozmawiają ze sobą bohaterowie książek Musierowicz, chociaż rzekomo są doskonale porozumiewającą się rodziną. W Kwiecie kalafiora nie dochodzi do zapowiadającego się sporu między głównymi antagonistami – Ignacym i Gabrysią. Jest albo wybuch, albo stłumienie ze strony córki oraz izolacja ze strony ojca, który milczy, ewentualnie mówi i chichocze do siebie, czasem grozi represją lub cytuje Arystotelesa. Z matką dochodzi do jednej wielkiej rozmowy, która de facto jest wykładem o tradycyjnej kobiecości. Na co dzień Mila podziela strategię męża – ledwo przyjmuje do wiadomości komunikaty córek, odpowiada automatycznie. Codzienność nie jest tematyzowana. Jeśli się rozmawia, to od razu o sensie życia.
Gładka powierzchnia życia rodzinnego skrywa jednak elementarny konflikt, podczas gdy nieustanne spory u Lach sprawiają, że w rodzinie Borzęckich elementarnego konfliktu nie ma. Spór to neutralny sposób bycia. Każdy ma do niego prawo, nawet gdy wynika ze zwykłego niehumoru. Kłótnie między Borejkównami przedstawiane są jako wyraz niedojrzałej, irracjonalnej (i jako taka lekceważonej) dziewczęcości, przed którą rodzice muszą się chronić jak przed żywiołem (pojawiają się metafory: młyn, ocean, burza, zamieć). Zastrzeżenia, nawet uzasadnione, należy zbagatelizować i przemilczeć. Ostatecznie wszystko załatwia miłość.
U Borzęckich miłość to nie wszystko. Trzeba jeszcze wspólnie ustalić sposób zarządzania codziennością. Przedstawić propozycje, argumenty, kontrargumenty, przekonać, ulec perswazji, podjąć decyzję. Odstąpić od ustaleń, gdy się nie sprawdzają. Lach interesuje tyleż przedmiot, co anatomia dyskusji. Racje, emocje, również chwilowe i przeniesione, oraz interesy i ambicje. Niepowodzenia komunikacyjne nawet bardziej niż sukcesy. Hierarchia płci nie obowiązuje, hierarchia wieku nie obowiązuje bezwzględnie. Starszeństwo Michała jest odgrywane za zgodą wszystkich dla opanowania sytuacji. Wodzowskim tonem i formułą „tylko bez histerii” koi on również siebie. Najmłodszy jest partnerem z równorzędnym prawem głosu, podczas gdy Borejkówny w zbliżonym wieku to zabawne głuptasy. Andrzejowi wolno nie mieć ochoty na czułość starszej siostry, Patrycja i Natalia cierpią przez jej niedostatek.
Przedmiotów negocjacji w Przygrywce jest o wiele więcej. W szkole chodzi o demokratyzację relacji z nauczycielem, w sąsiedztwie – o status Helenki i jej nieślubnego niemowlęcia, w kręgu przyjaciół – o zagrożony awans społeczny Pchełki i jej równouprawnienie w relacjach z Gośką, by poprzestać na najważniejszych kwestiach. Ledwo jakiś konsensus się ustabilizuje, natychmiast jest kwestionowany. Borzęccy w nieustannych sporach opiekują się sobą nawzajem i wychowują. Uczą się, jak powiada Gośka, życia od „a”, dowiadując się przede wszystkim, że nie ma wartości absolutnych, trzeba je ustalać sytuacyjnie, co mimo kłopotów nie wywołuje paniki moralnej, a radosne egzystencjalne podniecenie: „Chyba! Albo! O ile! […] jak to fajnie, że w życiu są setki niespodzianek i tysiące kombinacji! W tych mniej ważnych i w tych najważniejszych sprawach” (Lach, 1985, 191).
Rzemieślniczki modernizacji
Taki wprost wyrażany modernizacyjny optymizm w peerelowskiej powieści dla dziewcząt jest, trzeba przyznać, dość rzadki. Może dlatego że wcześniej gatunek opierał się na efekcie nowoczesności (oczywistość nie cieszy), a później na efekcie przytłoczenia konserwatywną opresją. Najpierw, w długich latach sześćdziesiątych, emancypacja była gotowa, wymagała ewentualnie korekty. Bohaterka, nowoczesna dziewczyna, czasem stykała się z tradycyjnym porządkiem, częściowo nawet uwewnętrznionym, ale nie stanowiło to większego problemu. Potem, w drugiej połowie lat siedemdziesiątych i latach osiemdziesiątych, bohaterka beznadziejnie brnęła przez osaczające ją patriarchalne formy życia. Zmiana dokonała się około 1976 r., a Małgorzata Musierowicz, korzystając z okazji, skradła i skonserwatyzowała cały optymizm.
Popkultura, „pomniejsze” gatunki, takie jak powieść dla dziewcząt, co dobrze widać na przykładzie Przygrywki, podważają chętnie powtarzane mocne tezy Andrzeja Ledera i Przemysława Czaplińskiego o „ugrzęźnięciu na przedpolu emancypacji”, modernizacji nieudanej wskutek zależności od dawnego imaginarium, braku nowego pola symbolicznego (Czapliński, 2011; Leder, 2013; „ugrzęźnięcie na przedpolu emancypacji to określenie Czaplińskiego). Patrząc z wyżyn bliżej nieokreślonego modelu wielkiej przemiany, łatwo przegapić rzemieślniczki po trochu pobudzające dziewczęcą wyobraźnię. Bo nie proponują efektownej wizji rewolucyjnego przełomu. Pokazują negocjowalność codzienności, możliwości pragmatycznych przesunięć w dziedzinie relacji rodzinnych i społecznych, ról płciowych, pracy domowej itp. Eksponują ambiwalencje i aporie, a jednocześnie dowodzą, że nowoczesność i emancypacja nie są czymś, co może się udać bądź nie udać, pójść dalej bądź ugrzęznąć na przedpolu, gdyż z zasady są to formy stale niegotowe. Mają raczej charakter gry, toczonej od sporu do sporu, od kompromisu do kompromisu.
Pisarki demontują w tym celu centralny mit projektu konserwatywnego – mit nieskończenie hojnej Matki Polki. Figura ta ośmiesza i kompromituje negocjowanie codzienności jako nienaturalne, biurokratyczne, sterylne, pozbawione sentymentów, oparte na dystansie. Lach i inne pisarki od drugiej połowy lat pięćdziesiątych pokazywały, że właśnie negocjacje są „żywe”, wynikają z emocji, przywiązania i budują więzi. W Przygrywce kalkulacje pojawiają się wraz z matką gastronomiczną (ciotka Felicja), której hojność jest pozorna, implikuje dług nie do spłacenia.
Żeby dostrzec takie skromne, ale podstawowe projekty, trzeba by rozwiązać problem z PRL-em, w którym z powodów politycznych trzeba dziś rozpoznawać w najlepszym razie modernizacyjną fasadę przy rzeczywistym zaniechaniu, w najgorszym – skwapliwą adaptację sarmacko-folwarcznych relacji społecznych. Tymczasem projekt modernizacyjny istniał, był propagowany w popkulturze, miał swoją długą i złożoną historię. Pisarki uprawiające ten gatunek do końca (jak Ewa Ostrowska jeszcze w 1990) starały się tendencjom konserwatywnym, również wycofywaniu się państwa z projektu modernizacyjnego, przeciwstawić, jeśli już nie emancypację nowoczesnej dziewczyny, to jej rozgoryczenie. Do końca wytwarzały nowe pole symboliczne, o którym wiedziały, że trzeba je stale uprawiać, gdyż siłą inercji obraca się w swoje zaprzeczenie.
Bibliografia
Czapliński, Przemysław; 2011, Resztki nowoczesności. Dwa studia o literaturze i życiu, Kraków: Wyd. Literackie.
Fidelis, Małgorzata; 2015, Kobiety, komunizm i industrializacja w powojennej Polsce, przeł. M. Jaszczurowska, Warszawa: Wyd. W.A.B. – Grupa Wydawnicza Foksal.
Frankowska, Anna; 1988, Śliczny poranek, Warszawa: MAW.
Grodzieńska, Wanda; 1947, Książki dla młodzieży, w: Kuźnica, nr 16.
Kuliczkowska, Krystyna; 1946, Parę uwag o „powieściach dla dorastających panienek”, w: Odrodzenie, nr 13.
Lach, Ewa; 1985, Przygrywka, Warszawa: Czytelnik.
Leder, Andrzej; 2013, Prześniona rewolucja. Ćwiczenie z logiki historycznej, Warszawa: Wyd. Krytyki Politycznej.
Mrozik, Agnieszka; 2012, „Urodzone do ofiarności”: od mitu do stereotypu Matki Polki, w: Akuszerki transformacji. Kobiety, literatura i władza w Polsce po 1989 roku, Warszawa: Pro Cultura Litteraria, Wyd. IBL.
Musierowicz, Małgorzata, 1990, Kwiat kalafiora, Warszawa: Nasza Księgarnia.
Ostrowska, Ewa; 1990, Zabić ptaka, Warszawa: Interster.
Walczewska, Sławomira; 1999, Dygresja: matriarchat domowy, w: Damy, rycerze i feministki. Kobiecy dyskurs emancypacyjny w Polsce, Kraków: eFKa, ss. 164-169.
Abstract
Negotiating everyday life in Przygrywka Ewy Lach and Kwiat kalafiora Małgorzaty Musierowicz
The article offers an comparison of two novels for teenage girls: Przygrywka by Ewa Lach (1975) and Kwiat kalafiora by Małgorzata Musierowicz (1981), in the context of political history of the genre in postwar Poland. The author analyzes topics such as gender roles in family, economy of housework, problems with habitable room, conflict as a way of modern coexistence. The interpretation is an attempt to present the conservative breakthrough in the polish culture in the mid-1970s.
Eliza Szybowicz, dr, autorka książki Apokryfy w polskiej prozie współczesnej, współautorka (z P. Czaplińskim, B. Warkockim, M. Lecińskim) Kalendarium życia literackiego 1976-2000. Zajmuje się peerelowską powieścią dla dziewcząt.
[1] K. Kuliczkowska, Parę uwag o „powieściach dla dorastających panienek”, „Odrodzenie” 1946, nr 13; W. Grodzieńska, Książki dla młodzieży, „Kuźnica” 1947, nr 16.