„Kultura i Historia” nr 6/2004
Krzysztof Tomasik
Tolerancja dla wybranych
Antyfeminizm w polskiej prasie w latach 1999 – 2002
Kobiety walczące o prawa kobiet nigdy nie miały lekko, zwalczała je konserwatywna część społeczeństwa, były celem ataków hierarchii kościelnej, a także mediów. Choć pierwsze postulaty (prawo wyborcze, możliwość studiowania) zostały zrealizowane, a owe prawa zaakceptowano i uznano za uniwersalne, do dziś towarzyszy poczynaniom feministek kpina, a nawet nienawiść. Szybko zapomniano, że owe “uniwersalne prawa” nie spadły z nieba, tylko zostały wywalczone, i to całkiem niedawno. Nazwiska Pauliny Kuczalskiej-Reinschmit czy Marii Dulębianki zostały zapomniane, za to zarzuty wobec współczesnych feministek są te same co 100 lat temu: zwalczanie rodziny, ideologia, agresja, brak poczucia humoru, brak kobiecości, nienawiść do mężczyzn.
Te stereotypy ciągle funkcjonują i trzymają się mocno. Niemała w tym “zasługa” dziennikarzy i dziennikarek. Ludzie, którzy powinni stanowić elitę dostarczającą rzetelnej informacji, zazwyczaj stosują feminizm jak wytrych, którego używa się dla uwiarygodnienia własnych tez, czy ma to sens czy nie
Dlatego artykuł, który analizuje stosunek polskiej prasy do feminizmu automatycznie staje się tekstem o antyfeminiźmie najważniejszych gazet i tygodników, gdyż ciągle rzadko widzi się w tym ruchu jeden z najwartościowszych prądów intelektualnych, który ma na swoim koncie szereg osiągnięć, w tym “odzyskanie” dla naszej kultury wiele pisarek, malarek, rzeźbiarek, filozofek. I nie ma znaczenia czy tytuł jest prawicowy, lewicowy czy centrowy. Nie ma nawet większego znaczenia do której płci jest kierowany. Edyta Zierkiewicz w tekście “Prasa kobieca versus pisma feministyczne” zwraca uwagę, że nawet w wysokonakładowych magazynach kobiecych “Feministki opisywane są jako niebezpieczne dla “uczciwych”, “prawdziwych” kobiet, ponieważ mogą je przekabacić na swoją stronę, zamydlić oczy, otumanić itd.” [1]. Podobnie to co ma związek z feminizmem “śmierdzi” redakcjom prasy codziennej. Jest to jednak broń obosieczna, tak, a nie inaczej wychowanemu społeczeństwu wszystko kojarzące się z ośmieszanym ruchem, jest odrzucane i wyśmiewane. Najlepszym tego przykładem była histeryczna reakcja czytelniczek na dodatek “Życia Warszawy” dla kobiet, który ukazywał się przez krótki czas w 1994 roku.
I
MĘSKA SZOWINISTYCZNA “FEMINA”
Redaktorką naczelną pisma była Aleksandra Jakubowska, a pewien niepokój wzbudziła prawdopodobnie już sama nazwa – “Femina”. Redakcja co prawda poinformowała, że tytuł jaki by im najbardziej odpowiadał jest już od lat zajęty [2], a “femina” to po prostu po łacinie “kobieta”, ale czytelniczki nie dały się zwieść tym tłumaczeniom.
Dodatek “Życia Warszawy” był tradycyjnym pismem. Obok plotek, przepisów kulinarnych i mody znalazły się tam co prawda także raporty m.in. o kobietach w parlamencie czy szefowych, ale ich wydźwięk trudno nazwać rewolucyjnym. Tym bardziej, że zamieszczono także fragment książki “Płeć mózgu”, a stałym felietonistą czasopisma był Aleksander J. Wieczorkowski, którego pierwszy tekst “Ja, męski szowinista” (30.04.1994) zaczął się co prawda od słowa “Feministki”, ale jedynie po to by udowodnić jak absurdalne są ich postulaty, bo: “Inne mamy cele, inne umiejętności. Inaczej skonstruowane są nasze mózgi”. Potem były jeszcze przemyślenia autora i jego znajomych: “Mój zmarły przyjaciel, poeta Stanisław Grochowiak, dzielił feministki na kobietony i babofony. Różnica polegała na natężeniu nieatrakcyjności seksualnej. Nie zawsze feler ów był wynikiem braku urody, często- fatalnego charakteru”, a felieton kończył się dowcipem: “Jak to powiadają męscy szowiniści; do kobiet trudnych jest pociąg, do łatwych- kolejka…”.
W takiej to pogodnej stylistyce Wieczorkowski pisał kolejne teksty, słowa “feministka” czy “kobieta” pojawiały się tam często, ale zawsze po to by wyśmiać i utrwalić negatywne stereotypy. Dowiedzieliśmy się np., że “normalna kobieta, gdy już jest przez okoliczności życiowe do tego [rządzenia- K.T.] zmuszona- źle się czuje w roli twardego, bezwzględnego władcy. Chyba że nie zaznała w młodości miłości, cierpi na kompleks niższości i już kochać nie potrafi” [3]. W ogóle felietony Wieczorkowskiego w “Feminie” to ciekawe zjawisko, to trochę tak jakby w piśmie żydowskim stałym publicystą był Bolesław Tejkowski.
Jednak nawet owe teksty nie zmyliły czytelniczek, już w numerze 5 (28.05.1994) ukazał się list Grażyny Falkowskiej- Dybczak z Warszawy: “Nie interesuje mnie działalność feministek ani nie zamierzam finansować ich pisma /../. Niechże panie feministki samodzielnie zdobywają czytelników swojego pisma, a nie wciskają się na siłę, podwieszone do gotowej już, renomowanej gazety”. “Dlaczego “Femina”? -dopytywała się natomiast w następnym numerze (4.06.1994) Monika Madzielska- To sugeruje, że jesteście forum feministek, a przecież one stanowią zaledwie promile naszej społeczności”. Najlepsza na to “oskarżenie” była reakcja redaktorek, które od razu zastrzegły, że broń boże, żadnymi feministkami nie są, co pewnie zresztą było zgodne z prawdą.
II
REDACKJE PONAD PODZIAŁAMI
Przełom stuleci i nowy wiek niczego nie zmieniły w pisaniu o feminiźmie. Wciąż w najważniejszych dziennikach w imię obiektywizmu pojawiają się osoby, których epitety w stosunku do feministek nigdy nie zostałyby wydrukowane gdyby dotyczyły np. mniejszości narodowych. Zasady politycznej poprawności są bardzo dobre gdy dotyczą kościoła, ewentualnie antysemityzmu, ale przyjęcie tych założeń pisząc o kobietach czy mniejszościach seksualnych wydaje się polskim redakcjom dziwactwem.
Kwestie o których cała prasa pisze w ten sam sposób, używając identycznego słownictwa, a nawet tytułów to nie tragedia wojny czy problem bezrobocia, ale demografia. Analizując ją dziennikarze używają tych samych straszących zwrotów, sugeruje się, że bierzemy udział w jakimś konkursie, a wejdziemy do finału tylko gdy osiągniemy 40 mln ludności. Demagogicznie daje się do zrozumienia, że bogactwo i siła państwa zależą od liczy obywateli. Charakterystyczne są już tytuły: “Mało nas” (“Nasz Dziennik”, 16-17.11.2002), “Coraz mniej Polaków” (“Gazeta Wyborcza”, 20-21.07.2002), “Czarne chmury nad rodziną” (“Rzeczpospolita”, 28.06.2002), , “Więcej dziadków niż wnuków” (“Polityka”, 7.12.2002) oraz… “Mało nas” (“Polityka”, 16.11.2002) i “Polaków coraz mniej” (“Nasz Dziennik”, 25.04.2002).
Tytuł to jedno, treść jest zazwyczaj bardziej przerażająca. “Polityka” z grudnia zapytuje już w podtytule: “Czy Polki, zamiast o pierwszej pracy, nie powinny pomyśleć o pierwszym dziecku?”, jest też zdjęcie młodych ludzi podpisane karcąco: “Od samego przytulania się Polaków nie przybędzie”. W “Polityce” z listopada o komentarz prosi się tylko jednego polityka, nieoczekiwanie jest to Halina Nowina- Konopka, która korzystając z okazji dzieli się swoją wiedzą o naszych sąsiadach: “w Rosji nastąpiło totalne załamanie modelu rodziny, a przyrost zmalał tak dramatycznie, że obecnie rozważa się tam wprowadzenie ustawy antyaborcyjnej”.
Z rodziną łączy sprawę demografii “Rzeczpospolita” i zamieszcza wywiad z Anną Gizą- Poleszczuk z Instytutu Socjologii UW, która także mówi o innych krajach: “W Holandii jest teraz moda na rodzinę i wielodzietność. Ludzie otrzeźwieli i zaczęli odkrywać na powrót stare wartości, takie jak lojalność, przyjaźń, wierność”. Pani socjolog oczywiście nie mówi skąd o nowej modzie wie, jak duży jest jej zasięg, ani dlaczego jest to otrzeźwienie, a nie np. konformizm. Giza- Poleszczuk sugeruje nieprawdę, że lojalność, przyjaźń czy wierność są w jakikolwiek sposób związane z rodziną i owe wartości nie funkcjonują lub wręcz nie mogą funkcjonować poza nią.
O przyroście naturalnym pisze się wszędzie w ten sam sposób, strategię pisania o feminiźmie każdy ma inną, choć jedna zasada jest wspólna: piszemy jak najmniej, marginalizujemy wydarzenia lub przekazujemy je w żartobliwej formie. Jedynym wyjątkiem od tej reguły jest “Nasz Dziennik”.
III
NASZ DZIENNIK – CO NA TO PANIE FEMINISTKI?
Może się to wydać szokujące, ale słowo “feminizm” najczęściej pojawia się na łamach “Naszego Dziennika”. Nic tak nie aktywizuje grupy jak wspólny wróg, a jeszcze lepiej jak jest ich kilku. Feministki załapały się do grupy wrogów prasowego organu Radia Maryja. Pojawiają się przy każdej okazji jako złowroga siła, która zwalcza Boga, chce zmieniać mężczyzn w kobiety, zabijać “nienarodzone dzieci”, a przede wszystkim ma nieograniczone wpływy na całym świecie.
Feminizm winny jest dosłownie wszystkiemu, nawet pisząc o zanieczyszczeniu wody w Tamizie w wyniku czego ryby zmieniają “płeć” z męskiej na żeńską Magdalena Garbacz pisze: “Panie z ugrupowań feministycznych powinny być zadowolone” (10.10.2002.). Ta sama autorka wspominając o ustawie demograficznej w Chinach, która zezwala parom na posiadanie drugiego dziecka pod warunkiem, że pierwsze jest dziewczynką zapytuje: “Co na to panie feministki?” (5-6.10.2002). Feminizm jest tu oczywiście straszakiem, nikt nie zadaje sobie trudu, żeby dowiedzieć się o co chodzi choćby w ustawie o równym statusie. Jest głupia i koniec, bo jak zostanie wprowadzona wszędzie będą toalety koedukacyjne (swoją drogą straszliwa to wizja). Katarzyna Cegielska pyta wówczas retorycznie: “Czy to jeszcze kobiety?” (20-21.07.2002), a Dariusz Zalewski wymyśla nawet nową nazwę: “Talib(an)ki- feministki” (19.03.2002).
Oczywiście dla “Naszego Dziennika” nie jest ważne, która kobieta naprawdę czuje się feministką, to bezimienna grupa do której zawsze można dołączyć tą, która podpadnie. Mianem feministki zostaje automatycznie “ochrzczona” każda przeciwniczka ustawy antyaborcyjnej, “epitet” ten jest także z zasady zarezerwowany dla kobiet lewicy. Mianem feministycznych określane są wszystkie kolorowe magazyny kobiece, a lista sztandarowych feministek układana jest na podstawie “Wysokich obcasów”, bo już do np. “Zadry” redakcja najwidoczniej nie jest w stanie dotrzeć. Właśnie artykuły dodatku “Gazety Wyborczej służą za postawę oskarżeń, Kinga Dunin zostaje więc uznana za osobę bez duszy i sumienia, a teksty Magdaleny Środy zostają podsumowane przez Piotra Krukowskiego równie bezceremonialnie: “pani Środa ma graniczący z bezczelnością tupet. Jest on tak wielki, że właściwie można przypuszczać, iż tak naprawdę
Przemilczanie wydarzeń feministycznych przez najważniejsze dzienniki daje czasem zaskakujące efekty. Gdy gdzie indziej zbywano krótkimi notatkami list 100 kobiet do Parlamentu Europejskiego, wymieniając jedynie kilka nazwisk sygnatariuszek, “Nasz Dziennik” jako jedyny wydrukował imiona i nazwiska wszystkich kobiet, które złożyły podpisy pod listem.
IV
GAZETA POLSKA – DYSKRYMINACJA DZIADKÓW KLOZETOWYCH
Tygodnik “Gazeta Polska” bardzo długo minimalnie zajmował się zagrożeniem jakie niesie feminizm dla ludzkości, czasem tylko Rafał Ziemkiewicz w swoim felietonie porównał feminizm z nazizmem [4] lub wyznał po prostu: “Feministki są, niestety, za głupie, by z nimi dyskutować” [5]. Generalnie nie był to jednak interesujący temat dla redakcji, nawet gdy powstał projekt ustawy o równym statusie kobiet i mężczyzn jego rzekomym idiotyzmem zajęły się tylko dwie piszące dla tygodnika panie, panowie nie zajmowali się tymi “babskimi sprawami”. Elżbieta Isakiewicz w felietonie “W obronie mężczyzny” (28.06.2000) dowodziła, że to mężczyźni są dyskryminowani, bo “zupełnie nie widać płci męskiej w kasach biletowych PKP i PKS. Dlaczego mężczyźni nie są babciami klozetowymi, a na palcach jednej ręki można policzyć facetów- pielęgniarzy i sprzątaczy, nie wspominając już o sędziach sądów rodzinnych”. Isakiewicz stosuje tu metodę polskiej prawicy- wyśmiewa, chociaż chyba nawet nie rozumie co znaczy słowo “dyskryminacja” skoro dowodzi, że przejawia się ona brakiem mężczyzn jako dziadków klozetowych.
Częściej niż Isakiewicz o kobietach pisała inna stała felietonistka “Gazety Polskiej” – Alicja Dubniewicz,4 podpisująca się psycholog. Pokusiła się ona nawet o usprawiedliwienie wielowiekowej nierówności kobiet: “Nasza kultura do niedawna też ściśle określała, co wolno kobiecie, a czego jej robić nie wolno. I wbrew pozorom nie chodziło wcale o zniewolenie kobiet. Większość z tych przepisów miała na celu ochronę kobiety przed upokorzeniem” (25.07.2001). Dubniewicz rozgryzła też bohaterkę serialu “Ally McBeal”: “Jest głęboko nieszczęśliwa, bo nie może znaleźć swojego życiowego partnera. Nie może, bo jest niesłychanie aktywna. To ona szuka, a nie pozwala się znaleźć”, a przecież już wcześniej autorka wyjaśniła, że “Kobieta z samej swojej natury jest bierna”.
Publicystka potrafiła też nastraszyć, zaczynając np.: “niewiele by brakowało, a zostałabym feministką. Na szczęście uratowało mnie przed tym zepsuciem zamiłowanie do logiki”. Polski ruch feministyczny może odetchnąć, tym głębiej, że są i inne powody, które powstrzymują autorkę przed “zepsuciem”: “Lubię prawdziwych mężczyzn, zdecydowanie dzierżących władzę w rodzinie. Znających siłę swoich pieniędzy, mających poglądy i nieszkodliwe nałogi. Mężczyźni to sól ziemi. To oni stworzyli cywilizację, wszystkie wielkie odkrycia, wynalazki, budowle, dzieła sztuki- to ich zasługa. A także wojny i komfort. To mężczyźni uporządkowali ten świat, stworzyli prawo i systemy filozoficzne”- zachwyca się Dubniewicz (1.05.2002). Nie wiadomo co mają wspólnego wojny z komfortem, ale wiadomo, że kobieta nie powinna być szefem. Dlaczego? “Bo jest obciążona biologią”.
W ogóle pani psycholog była przeciwniczką wielu zjawisk, nawet koedukacyjnych szkół (“Czasami myślę, że gwałtowny wzrost liczby homoseksualistów jest paradoksalnym skutkiem wprowadzenia koedukacji do szkół”) czy późnego macierzyństwa (“kobiety dojrzałe wstydzą się swojego stanu. To jest tak, jakby podkradały życie kobietom młodszym od siebie, stroiły się w cudze piórka”). Problemem jeszcze innego rodzaju były tęczowe flagi gejowskie rozwieszane na wielu balkonach w Stanach Zjednoczonych. Autorce ewidentnie skojarzyły się one z czerwonymi latarniami nad drzwiami “agencji towarzyskich” w dawnych czasach, nie potrafiła jedynie zrozumieć dlaczego jest ich tak dużo. Dlaczego jednak podobnie nie skojarzyły się jej liczne żółte flagi wywieszane w czasie pielgrzymki papieża?
Okres, kiedy “Gazeta Polska” poza felietonami Dubniewicz nie poświęcała sprawom kobiet dużo miejsca to już przeszłość, z czasem zaczęto pisać o feminiźmie chętnie i często. Zaczęło się dokładnie w momencie, kiedy pojawił się pomysł przygotowania ustawy przeciwdziałającej molestowaniu seksualnemu. Reakcja była natychmiastowa, zarówno redakcji jak i czytelników, co ciekawe tym razem panie nie odzywały się, wkroczyli panowie.
Najpierw redaktor naczelny Piotr Wierzbicki uznał molestowanie za “elementarny odruch zapisany w ludzkie naturze” (12.06.2002), potem Jacek Kwieciński kilka razy wspominał w swojej rubryce o projekcie ustawy, bronił jak mógł “flirtu biurowego”, aż wreszcie napisał na ten temat artykuł na całą stronę – “Patrz w podłogę” (31.07.2002). Autor błysnął tu stwierdzeniem, że kobiety mają wrodzoną cechę, która pozwala im walczyć z różnego rodzaju zaczepkami. Zaczęli pisać także czytelnicy, Andrzej Kostrzewski z Krakowa oświadczył nawet : “Informuję wszystkie PT aktywistki, sufrażystki, feministki oraz inne niedopieszczone panienki i panie, że jak długo jestem mężczyzną, będę pełnoletnią płeć odmienną molestował seksualnie. Żaden bowiem przepis prawny nie poprawi, nie naprawi ani nie zepsuje natury. Pomijam “odmienną orientację seksualną”. Przed molestowaniem seksualnym może mnie powstrzymać góralska zasada: “nie cudzołóż, kiej ci się baba nie podobie” (14.08.2002). Trudno do końca zrozumieć intencje piszącego, ale chyba lesbijki mogą nie obawiać się pana Andrzeja.
Wkrótce powrócono do tematu różnic między płciami w długim wywiadzie z psychologiem Bogdanem Wojciszke – “Uroki molestowania” (18.09.2002), który przypominał jednak raczej bryk z “Płci mózgu” niż rzetelną rozmowę z naukowcem.
V
RZECZPOSPOLITA – PSEUDOLIBERALIZM
“Rzeczpospolita” chce uchodzić za gazetę bezstronną, a jeżeli w kwestii “kobiecej” jest tak odbierana to głównie dzięki tekstom Elizy Olczyk, która za swoje artykuły odebrała “feministyczne okulary równości” i Marzeny Hausman, korespondentki ze Sztokholmu.
Najbardziej aktywni są tu jednak dwaj inni publicyści: Maciej Rybiński i Bronisław Wildstein. Pierwszy jest laureatem nagrody im. Kisiela 2002 i ma zwyczaj wyśmiewania wszystkiego, czy to rozumie czy nie. Częściej nie, skoro z propozycji kwartalnika “Zadra”, aby używać żeńskich form zawodów wnioskuje, że chodzi o… zmianę płci i podpisuje się Macieja Rybińska (5-6.10.2002). Publicysta z lubością wyśmiewa wszelkie propozycje Parlamentarnej Grupy Kobiet polegające na próbie zwiększenia udziału kobiet w życiu publicznym. Zasłynął również uznaniem molestowania seksualnego za przywilej, wypowiedź Ireny Boruty, że nie są molestowane piękne szefowe skomentował: “Trudno, trzeba płacić za karierę” (1-2.06.2002).
Bronisław Wildstein, były dziennikarz “Życia”, jeśli chodzi o mizoginię w niczym nie ustępuje swemu koledze. To on był autorem tekstu “W sprawie kobiet” (25.03.2002) w którym zarzucił sygnatariuszkom listu 100 kobiet “bezrefleksyjność” i “stanowisko ekstremistyczne” w sprawie aborcji, a także wybranie nieodpowiedniego momentu na poruszanie tej kwestii. Tego samego wydarzenia dotyczyła także polemika między Wildsteinem, a Bożeną Keff (10.04.2002), którą gazeta zilustrowała rysunkiem (jakże bezstronnym!) przedstawiającym mężczyznę i kobietę stojących na drzewie, z tym, że ona krzycząc na niego tnie gałąź na której stoi.
Jest jeszcze Beata Zubowicz. To ona polemizowała z Agnieszką Graff w artykule “Rzeczniczki własnych interesów” (20-21.04.2002) gdzie wyjaśniła, że nie przekonują ją badania świadczące jakoby kobiety zarabiały 30% mniej od mężczyzn, bo “pielęgniarki zarabiają mniej od hutników. Listonosze też.”- dowodzi Zubowicz nie rozumiejąc, że w podobnych badaniach chodzi o taką samą pracę na takim samym stanowisku, a nie różnicę w zarobkach poszczególnych grup zawodowych. Wcześniej Beata Zubowicz była autorką dwóch dużych artykułów o homoseksualiźmie. Opisując konflikt w sprawie parady gejowsko – lesbijskiej w Rzymie autorka i redakcja już tytułem “Zelżyć i zbezcześcić miasto papieży” (1-2.07.2000) pokazali jacy są bezstronni. Są tam nie tylko przemyślenia Zubowicz, o zdanie pyta także polityków, przepraszam- polityka, Marka Jurka. Ciekawe dlaczego jedynie on miał prawo wypowiedzieć się w tej sprawie? Czyżby dlatego, że jest równie obiektywny jak dziennikarka?
Warto przypomnieć, że w sobotnio-niedzielnym dodatku kulturalnym “Rzeczpospolitej” “Plus-minus” znalazły się swego czasu artykuły: “Brygady politycznej poprawności” Agnieszki Kołakowskiej (29-30.01.2000) i “Inna płeć” Jerzego Surdykowskiego (14-15.10.2000), których seksizm porównywalny jest chyba tylko do homofobii Zofii Milskiej- Wrzosińskiej zaprezentowanej w sierpniu 2002r. na łamach “Gazety Wyborczej”.
Także w “Plusie- minusie” (w czerwcu i sierpniu 2002r.) odbyła się przedziwna mini-debata na temat feminizmu w której udziału nie wzięła nie tylko żadna feministka, ale nawet żadna kobieta. Najpierw wyraz niechęci dowiedzenia się czegokolwiek o feminiźmie dał Ryszard Legutko w “Chybionej emancypacji” (15-16.06.2002), gdzie zaprezentował zbiór wyświechtanych zarzutów, z nienawiścią do mężczyzn na czele. Tezy Legutki łatwo obalić, co po tygodniu udowodnił Sergiusz Kowalski w “Czterech argumentach antyfeministy i komentarzu” (22-23.06.2002), aczkolwiek nie omieszkał też dodać: “Opinia, że feminizm jest produkowanym taśmowo chłamem, obrazą godności nauki i zbezczeszczeniem uniwersyteckich sanktuariów jest przesadzona, mimo to byłbym skłonny się z nią zgodzić. Ale z jednym zastrzeżeniem: zupełnie to samo da się powiedzieć o wielu innych dyscyplinach”.
Wreszcie trzeci głos w debacie- Józefa Majewskiego, teologa i redaktora “Więzi”, który w “Chybionej krytyce feminizmu” (10-11.08.2002) polemizował z Legutką. Okazało się wówczas, że najważniejsze feministki to: siostra Elizabeth A. Johnson, R. R. Reuter, C. Halkes czy Elżbieta Adamiak, a największym sprzymierzeńcem feminizmu jest… Jan Paweł II. Może i takie można odnieść wrażenie jeśli patrzy się na ten ruch jedynie przez pryzmat chrześcijańskiej teologii feministycznej, która jest tylko jednym z jego wielu nurtów. Warto byłoby tą frakcję zaprezentować gdyby debata objęła kilkanaście albo kilkadziesiąt głosów, a nie trzy.
VI
WPROST – SKANDAL!
Tygodnik “Wprost” opisuje zmiany w obyczajowości w kategoriach sensacji, ale o feminiźmie rzadko pisze -nomen omen- wprost. Redakcja udając liberalną i światową decyduje się raczej na puszczanie tekstów, które w sposób mniej lub bardziej jawny w otoczce skandalu utrwalają najstarsze stereotypy.
Specjalistą antykobiecych tekstów jest tu Zbigniew Wojtasiński, którego metoda dziennikarska polega na przyjęciu jakiegoś założenia, a potem dopasowaniu do niego wybranych faktów, wszystko zgodnie z tzw. zdrowym rozsądkiem, który zawsze podpowie, gdzie jest miejsce baby. Przykładem choćby artykuł “Piekło kobiet – Śmiertelna pułapka emancypacji” (31.03.2002) z którego dowiadujemy się, że kobiety mrą jak muchy, chorują i masowo trafiają do szpitali w wyniku przemęczenia pracą. Wszystko przez to, że chcą ślepo naśladować mężczyzn, a przecież ich miejsce jest w domu, przy dzieciach, nie mogą na swoje małe, słabe, piękne barki brać tyle co duzi i silni faceci. Są też wypowiedzi znanych kobiet, głównie aktorek, które mówią, że trudno pogodzić pracę zawodową z prowadzeniem domu. Może należałoby więc postulować większy udział mężczyzn w domowych obowiązkach? Nie! Po co taki radykalizm? Lepiej przecież nastraszyć kobiety i zagnać je do chowania dzieci.
Wojtasiński ma już we “Wprost” licznych naśladowców. Karolina Biela i Marek Zieleniewski byli autorami artykułu “Kobieta największym wrogiem kobiety” (13.10.2002), a Agnieszka Laskowska i Ewa Łątka podpisały się pod tekstem “Mówię, więc jestem” (22.12.2002) opartym na założeniu, że kobiety to gaduły, a mężczyźni – milczki. W obu przypadkach tezy miała uwiarygodnić Zofia Milska – Wrzosińska występująca w roli ekspertki.
Sprawami kobiet zajmuje się w tygodniku jego stała felietonistka Małgorzata Domagalik. Teksty z cyklu “Druga płeć” ukazują się co dwa tygodnie i trudno je pominąć, w milej, bezkonfliktowej atmosferze poruszają szereg ważnych spraw, nie tylko dotyczących kobiet. Publicystka chętnie przybliża zachodnie bestsellery o mężczyznach, małżeństwie, seksie. Domagalik nie odżegnuje się od feminizmu, choć dziwi u autorki traktowanie wielu kwestii w sposób dość beztroski. Omawiając książkę Agnieszki Graff “Świat bez kobiet” wyznaje: “przesadą wydaje mi się robienie sprawy z tego, że ciągle nazywa się nas dziennikarzami, a nie dziennikarkami, i że do pani prezes nie mówi się “pani prezesko” (11.11.2001). Oczywiście Domagalik nie ustosunkowuje się do innej myśli Graff, że “język zawsze wartościuje”, bo wówczas trudniej byłoby nazwać przesadą postulat uwzględniania kobiet także na poziomie języka.
Sama Domagalik jest zresztą bardzo wybiórcza w piętnowaniu seksizmu, skoro jedną ze swoich przyznawanych rokrocznie nagród, Harpuna 2001, wręczyła koledze z tygodnika, Tomaszowi Lisowi. Lis to jeden z pierwszych dziennikarzy, który zabrał głos w sprawie molestowania seksualnego. Prawdopodobnie obycie ze zgnilizną poprawności politycznej Stanów Zjednoczonych sprawiło, że już 18.06.2000r. jeden ze swoich felietonów zatytułował “Pozwólcie nam flirtować”, po czym wyłuszczył swoje rozumowanie: “Molestowanie seksualne to bicz, którym można walnąć każdego mężczyznę, zarzucając mu, że składa nie chcianą propozycję, co naruszyło godność. A skąd on miał wiedzieć, że propozycja jest niechciana?”. I dalej: “Zastanawiam się czasami, czy problemu nie stwarzają przypadkiem te, które marzą wyłącznie o tym, by ktoś im złożył nie chcianą, a ich godność narusza wyłącznie to, że nikt takiej nie składa”. Całość została zilustrowana rysunkiem Henryka Sawki na którym kobieta, której złodziej wyrywa torebkę pyta uśmiechnięta: “Nie zgwałci mnie pan przedtem…?”.
VII
GAZETA WYBORCZA – TOLERANCJA DLA WYBRANYCH
Tomasz Lis przedstawia na koniec swój pomysł na rozwiązanie problemu molestowania seksualnego: po prostu niech mężczyźni więcej pracują i zarabiają, a kobiety… zostaną w domach. Autor przytacza sondaż “Cosmopolitan” (swoją drogą niezły materiał źródłowy) z którego wynika, że “dwie trzecie młodych Amerykanek, gdyby tylko mogło, rzuciłoby pracę i zajęłoby się domem, dziećmi, mężami, zakupami oraz plotkami i wcale nie musiałoby się realizować w pracy”. Dziennikarz oczywiście nie pomyślał, że także mężczyźni mając zapewnione dochody odpowiedzieliby podobnie, tak daleko jednak nie sięga wzrok antyfeministy. Ważne, żeby efektownie zakończyć i było zabawnie. I jest! “Zajadłe” feministki chcą wtrącać do więzień tych, którzy nie składają im propozycji seksualnych, a przecież one nawet oddałyby torebkę, żeby ktoś je zgwałcił. Chcą być gwałcone! Ha, ha, ha…
Choć nie można być pół-tolerancyjnym, strategia pisania o dyskryminacji na łamach “Gazety Wyborczej” regularnie może zadziwiać. Dziennik dzięki konsekwencji osiągnął bardzo wiele na polu walki z antysemityzmem, tym bardziej zdumiewa beztroska redakcji gdy chodzi o inne grupy mniejszościowe, których działalność wpisana jest w walkę o prawa człowieka. W stosunku do spraw kobiet gazeta prezentuje stosunek, który można nazwać antyfeminizmem liberalnym.
W okresie letnim 1999 roku na łamach “G. Wyborczej” miała miejsce debata na temat feminizmu. Rozpoczął ją artykuł Agnieszki Graff “Patriarchat po seksmisji” (19-20.06.1999) odważnie reinterpretujący niedawną historię solidarnościową, potem inne feministki wzięły udział w dyskusji: Joanna Bator, Kinga Dunin, Maria Janion, Izabela Filipiak, Magdalena Środa. Co ciekawe – po przeciwnej stronie, jako tzw. normalne kobiety pojawiły się dziennikarki “G. Wyborczej”: Joanna Szczęsna i Dominika Wielowieyska. Obie zaprezentowały bardzo podobne artykuły, u obu powtarzały się te same zarzuty (oczywiście ideologia!), obie dawały przykłady, które niczemu nie służyły (mężczyzna trzepiący dywan, pobyt z dzieckiem w muzeum tortur). Wielowieyska w swoim tekście “Żółw a sprawa kobiet” (1.07.1999) radzi nieprzejmowanie się dyskryminacją na rynku pracy, bo “wychowanie dzieci wymaga o wiele większej mądrości, zaradności i odpowiedzialności niż jakakolwiek praca zawodowa”. Trudno się z tym nie zgodzić, problem z tym, że chyba nie o taką alternatywę chodzi. Dziennikarki nie martwią też szowinistyczne wypowiedzi, zastanawia się ” czy rzeczywiście należy się przejmować grupą zakompleksionych mężczyzn? Można im jedynie współczuć”. Problem w tym, że wypowiedzi takie padają nie tylko z ust mężczyzn stojących na przystanku, ale także posłów i senatorów, którzy ustanawiają prawa dla wszystkich. Nie mówiąc już o tym, że nie są to jedynie mężczyźni, ale także kobiety i naprawdę wszystkiego nie da się załatwić radą: “nic nie stoi na przeszkodzie, aby SLD w większym stopniu promował kobiety”. Oczywiście, że nie stoi, rzecz w tym, że SLD jest w tej kwestii niewiele lepsze niż partie prawicowe, o czym Wielowieyska jako sprawozdawczyni sejmowa powinna wiedzieć.
W debacie wziął także udział dziennikarz “G. Wyborczej” – Wojciech Orliński, którego tekst “Współczynnik człowieczeństwa 0,8” (9.08.1999) okazał się jednym z najbardziej irracjonalnych. Autor dowodził w nim bowiem, że dyskryminacji kobiet… nie ma, a wszelkie nierówności w traktowaniu płci wynikają z tego, że żyjemy w świecie nieprzyjaznym dzieciom, a więc siłą rzeczy i opiekującym się nimi matkom, które nie mają wstępu do restauracji czy galerii, także z powodu obarczenia dziećmi mniej zarabiają. Gdyby wszelkie nierówności dało się zlikwidować instalując na lotnisku urządzenie do przewijania dzieci nie byłoby tak źle, niestety problem jest większy. Orliński myli skutek z przyczyną pisząc: “Podrzędna rola kobiety w dzisiejszym społeczeństwie wynika z macierzyństwa”. Nieuwzględnianie w projektach architektonicznych faktu, że kobieta z wózkiem potrzebuje podjazdu to efekt myślenia, że “człowiek” to sprawny, heteroseksualny mężczyzna i -siłą rzeczy- dyskryminowanie nie mieszczących się w tej grupie.
Osobą piszącą w “G. Wyborczej” o sprawach kobiet była do pewnego czasu Agnieszka Kublik. Dziennikarka konsekwentnie poruszała sprawę molestowania seksualnego, dyskryminacji kobiet na listach wyborczych, aborcji, parytetów, za co została wyróżniona przez min. Jarugę – Nowacką “szwedzkimi okularami równości”. Jednak nawet Agnieszka Kublik przeprowadzając wywiad o żeńskich formach z językoznawcą (sic!)- dr Katarzyną Mosiołek-Kłosińską (4.10.2002) nagle traci całą swoją wnikliwość i nie docieka jak to jest, że osoba zajmująca się zawodowo językiem ma tak płytkie przemyślenia na ten temat, że stwierdza autorytatywnie: “Rażą np. nazwy żeńskie utworzone od męskich zakończonych na “g”, np. psycholożka, pedagożka, laryngolożka”, ani dziennikarka ani pani językoznawca nie zadają sobie pytania dlaczego “rażą” i kogo rażą.
VIII
WYSOKIE OBCASY – NIEWRAŻLIWI DZIENNIKARZE I PRZESADZAJĄCE FEMINISTKI
Trudno przecenić pracę, którą wykonują redaktorki “Wysokich obcasów”, dodatku dla kobiet “Gazety Wyborczej”. To bez wątpienia pismo na poziomie, gdzie obok tradycyjnych działów takich jak moda, kuchnia czy kosmetyki są też świetne portrety i rozmowy z kobietami, nie brakuje interesujących artykułów i felietonów. To dzięki temu dodatkowi popularność Kingi Dunin wyszła poza socjologiczno-feministyczno-literacki krąg, to tu Magdalena Środa zamieściła wiele artykułów, m.in. znakomity tekst o skandalicznych podręcznikach wychowania do życia w rodzinie.
“Wysokie obcasy” często są odbierane jako czasopismo feministyczne, bez wątpienia jednak nim nie są, niektóre feministki określają je nawet jako pismo “białych, martwych kobiet” [6]. W gruncie rzeczy dodatek powtarza, może w sposób bardziej liberalny, schemat “Gazety Wyborczej” radzenia sobie z feminizmem. To właśnie w “Wysokich obcasach” znalazłem zdanie, które w sposób modelowy prezentuje antyfeminizm liberalny. We wstępniaku komentującym wywiad z Ewą Kondratowicz, autorką książki “Szminka na sztandarze” Piotr Pacewicz stwierdził, że w solidarnościowym podziemiu nie było dyskryminacji kobiet, po czym dodał: “Co wcale nie znaczy, że feministki nie są potrzebne, nawet jeśli czasem przesadzą. Trzeba ujawniać dyskryminację tam, gdzie jest, i zmieniać postawy społeczne”. Tak! Należy zwalczać dyskryminację tam gdzie jest, a więc tam gdzie Piotr Pacewicz uzna, że jest (pewnie jedynie w Afryce i krajach muzułmańskich), a feministki przesadzają, ale nie znaczy to, że od razu trzeba je wysłać na Madagaskar, niech sobie będą. Muszę jednak przyznać, że autora stać też na autorefleksję: “A może tak już wsiąkłem w patriarchalny świat, że wciskam jakiś seksistowski kit?” (3.11.2001).
“Wysokie obcasy” chętnie zamieszczają teksty ulubionej psycholożki “G. Wyborczej” – Zofii Milskiej-Wrzosińskiej, które są szczególnie niebezpieczne, bo pod pozorami otwarcia i liberalizmu sprzedają stereotypy pełne seksizmu i homofobii. W “Manowcach samotnego macierzyństwa” (6.05.2000) usprawiedliwiano polityka prawicy przekonanego, że samotna matka to patologia, Milska-Wrzosińska nie jest tak radykalna, nazywa to raczej “odstępstwem”. W innym tekście “Czy złapałaś już męża tego lata?” (26.08.2000) zaleca kobietom, aby nie były zbyt aktywne (Dubniewicz z “Gazety Polskiej” też o tym pisała), a przede wszystkim nie czekały na ideał, bo “ta wizja nie jest pożytecznym drogowskazem, przeciwnie, prowadzi na manowce”. A co to za manowce? Staropanieństwo?
Jednym z najbardziej szokujących tekstów był “Seks na widoku” (28.10.2000), gdzie autorka pouczyła: “Czy włosy, które w sposób naturalny rosną na jej ciele, nie są piękne właśnie przez swą naturalność? Otóż nie są. Mężczyźni są kapryśni, tu i ówdzie włosy na ciele kobiety im się podobają, a znowu gdzie indziej wzbudzają odrazę”. Milska-Wrzosińska nie ma wątpliwości co się mężczyznom podoba, a także, że podobanie się mężczyznom powinno być priorytetem dla kobiety. Poza tym zaleca nierozmawianie z partnerem o seksualności, a także skrywanie oznak starości w półmroku. Hm, ciekawa wizja egzystencji z najbliższym człowiekiem, szczególnie gdy przedstawia ją pani psycholog. Przy tych rewelacjach schematy o różnicy między płciami takie jak: “o ile zdradzona kobieta, jeśli przekona się, że mąż mimo wszystko kocha tylko ją jedną, może po pewnym czasie zapomnieć, o tyle zdradzony mężczyzna- nigdy” wydają się błahostką.
W “Wysokich obcasach” opublikowano także głośny wywiad z Józefą Henellową “Kiedy św. Franciszek zaczyna tańczyć ze szczęścia” (15.07.2000), który wprost poraża podejściem redaktorki “Tygodnika Powszechnego” do kobiet czy homoseksualistów. Pod pozorami woli dyskusji Henellowa prezentuje skrajną dyskryminację, spycha gejów i lesbijki właściwie do podziemia, skrytykowana zostaje nawet matka Jerzego Waldorffa, która śmiała zaakceptować jego partnera. “Taki gest!”- ocenia Henellowa- “Uważam, że przesadny”. Przesadny, bo “problem jest, i to jaki!”. Legalizacja związków homoseksualnych jest tu “oficjalną akceptacją patologii”, a “dziecko heteroseksualne, wychowane przez homoseksualistów, stanie się niemal na pewno homoseksualistą – wbrew swym naturalnym skłonnościom”. Nie wiadomo jak można stać się homoseksualistą wbrew swym naturalnym skłonnościom, wiadomo natomiast dlaczego kobiety nie mogą być księżmi. Nie mogą, bo: “Jak sobie wyobrazić dochowanie tajemnicy spowiedzi przez kobietę?”.
W związku z wywiadem Józefy Henellowej w “Wysokich obcasach” był też wstępniak. Okazało się, że seksistowskie i skrajnie homofobiczne wypowiedzi specjalnie nie poruszyły Mikołaja Lizuta, który nawet się o nich nie zająknął, wyznał jedynie: “nie jestem też specjalnie wrażliwy na kwestię kapłaństwa kobiet” (15.07.2000). Pewnie, jak przystało na dziennikarza “Gazety Wyborczej” Lizut w ogóle nie jest specjalnie wrażliwy, a całą swoją wrażliwość zużyje towarzysząc w pielgrzymce papieżowi.
IX
POLITYKA – TOLERANCJA OD ŚWIĘTA, SEKSIZM NA CO DZIEŃ
Polityka “Polityki” polega na milczeniu o większości spraw związanych z feminizmem czy w ogóle obyczajowością. Redakcja, czytelnicy i czytelniczki zakładają, że pismo jest tolerancyjne, a zajmuje się sprawami większego kalibru niż dyskryminacja ze względu na płeć czy orientację seksualną. List 100 kobiet do Parlamentu Europejskiego czy projekt ustawy o konkubinacie nie są tematem nad którym warto się dłużej zatrzymać, pewnie nie jest to wydarzenie uważane za polityczne. Problem w tym, że owego założenia przestrzega się wybiórczo, bo już różowa sukienka Aleksandry Miller w czasie wizyty cesarza Japonii to temat na cały artykuł.
Jeśli jednak “Polityka” budzi się z letargu zazwyczaj nie jest tak źle. Bardzo dobry artykuł o molestowaniu seksualnym “Gdzie sięga władza” (6.04.2002) napisała Joanna Podgórska. Ta sama publicystka była autorką raportu o aborcji “Co począć?” (26.01.2002). Mimo wielu zastrzeżeń [7] pozytywnie mogły zaskoczyć raporty o homoseksualiźmie i feminiźmie, jedyne co im głównie zarzucano to tytuły i zdjęcia. Artykuł o polskich feministkach zatytułowano “Samoobrona kobiet” (5.08.2000), a na okładce zaprezentowano zdjęcie kobiety w czarnej kominiarce, która bardziej przypominała złodziejkę brylantów z amerykańskich seriali niż feministkę.
Strategia “Polityki” to tolerancja od święta, seksizm na co dzień. To tu oceniając zmiany na olimpiadzie Zdzisław Pietrasik napisał: “Udało się nawet obrzydzić lekką atletykę, dopuszczając kobiety do typowo męskich, siłowych konkurencji” (7.09.2002), to za felietony w “Polityce” Jerzy Pilch otrzymał “skierowanie do okulisty” od minister Jarugi- Nowackiej, to tu Krzysztof Zanusii zachwalał “uległe, kobiece tajki” (pis. oryg; 8.12.2001) niedostrzegając jakim problemem jest w Tajlandii seksturystyka.
“Polityka” przez lata wypracowała pewien model pisania o politykach, model ów przestaje jednak obowiązywać, kiedy prezentowanym politykiem jest kobieta, np. Zyta Gilowska. W corocznym “Rankingu posłów” organizowanym przez “Politykę” (3.08. 2002) Gilowska zajęła pierwsze miejsce wśród najlepszych posłów (i – jak rozumiem- posłanek), wskazali ją prawie wszyscy biorący udział w ankiecie. A jak komplementowano profesorkę? Agata Adamek z Polskiej Agencji Prasowej: “Po prostu kobieta- fachowiec. To wystarczy”, Anna Godzwon z Polskiego Radia: “Prawdziwa “herod- baba” w jak najbardziej pozytywnym znaczeniu. Ma cięty język, radiowcy lubią ją nagrywać”, Janina Paradowska z “Polityki: “[wyróżniona- K.T.] za twórcze kontynuowanie dzieła jej poprzedniczek, posłanek prawicowych, sprawnych intelektualnie, zniewalających posłów wdziękiem, ale gdy trzeba także ostrością wypowiedzi”. Cóż, stwierdzenie “kobieta- fachowiec” nie wystarcza, natomiast “herod-baba” może mieć pozytywne znaczenie chyba jedynie w przypadku kulturystki, ale nawet wówczas jest to komplement dość gruboskórny.
Paradowska unaocznia natomiast jak ciężki jest los posłanek, mają przede wszystkim “zniewalać wdziękiem”, a dopiero gdy to nie pomoże “ostrością wypowiedzi”. Najbardziej ciekawi zwrot “sprawne intelektualnie”, brzmi jak kpina, nie wiadomo czy ta cenna cecha jest tak rzadka u wszystkich posłanek czy jedynie tych prawicowych. Te trzy wypowiedzi unaoczniają jak media nie radzą sobie z obecnością kobiet w polityce, ale też jak są im niechętnie. Stosuje się dziwne łamańce językowe, epitety mają być komplementami, a na każdym kroku podkreślana jest płeć polityczki, do tego rozumiana najbardziej schematycznie.
W artykule o Antonim Kępińskim “Święty, nie święty” (8.06.2002) jedno ze zdjęć podpisane jest następująco: “Klinika Uniwersztecka w Krakowie. Stoją od lewej: prof. E. Brzezicki, dr R. Leśniak, prof. A. Kępiński, M. Dominik i pielęgniarka”. Myślę, że na poziomie metaforycznym ten opis jest świetną puentą, znakomicie bowiem oddaje podejście polskiej prasy do spraw kobiet, podobnie jak pielęgniarka są już dostrzeżone, ale wciąż anonimowe.
PRZYPISY
[1]
Edyta Zierkiewicz “Prasa feministyczna versus pisma feministyczne. Między “dobrowolnym” zniewoleniem a “wymuszoną” emancypacją?”, w: Kobiety w kulturze popularnej, Poznań 2002
[2]
Chodziło prawdopodobnie o “Przyjaciółkę”.
[3]
Aleksander J. Wieczorkowski “Władza? Nie, dziękuję”, Femina, nr 17, 10.09.1994r.
[4]
Rafał Ziemkiewicz- “Wstyd, siostro”, Gazeta Polska, 06.09.2000r, s. 19.
[5]
Podaję za: “Polityka i obyczaje”, Polityka, nr 33 (2311), 18.08.2001r.
[6]
Patrz: Renata Lis “Odwaga Józefy Hennelowej”, Furia Pierwsza, nr 8, grudzień 2000, s. 13-14.
[7]
Patrz: Olga Stefianiuk “Lesbianizm w Polsce – media i stereotypy”, Furia Pierwsza, nr 8, grudzień 2000, s. 6-9.
LITERATURA
K. Dunin “Czego chcecie ode mnie, Wysokie Obcasy?”, Warszawa 2002
K. Dunin “Karoca z dyni”, Warszawa 2000
K. Dunin “Tao gospodyni domowej”, Warszawa 1996
A. Górnicka – Boratyńska “Chcemy całego życia. Antologia tekstów feministycznych 1870-1939”, Warszawa 1999
A. Graff “Świat bez kobiet. Płeć w życiu politycznym”, Warszawa 2001
“Kobiety w kulturze popularnej” pod redakcją I. Kowalczyk i E. Zierkiewicz, Poznań 2002
S. Walczewska “Damy, rycerze i feministki”, Kraków 1999.
——————————————————————————————–
Materiał udostępniany na zasadach licencji
Creative Commons 2.5 Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne
——————————————————————————————–