KiH nr 11/2007
Barbara Wybacz
Potwory i S-ka [1]
Jeśli pozwolić niewiernym trwać w roli siewców zepsucia na ziemi,
moralna kara, która w końcu na nich spadnie,
będzie jeszcze cięższa. Jeśli więc zabijamy niewiernych,
aby położyć kres ich [demoralizującym] działaniom,
w istocie wyrządzamy im przysługę.
Z przemówienia Chomeiniego (grudzień 1984)
Winą Zachodu nie jest to co czyni, ani nawet to co już uczynił, lecz po prostu to, że jest, jaki jest – liberalny, otwarty, tolerancyjny. Jednym słowem: Niewierny!!
Nieśmiertelna triada Europy: filozofia antyku, prawo rzymskie, wartości chrześcijańskie. Na tym fundamencie przyzwyczailiśmy się budować obraz europejskiego dziedzictwa kulturowego, które po przemianach rewolucji francuskiej oraz uformowaniu się współczesnej demokracji zaowocowało powstaniem suwerennego państwa obywatelskiego. Ale czym właściwie jest cywilizacja zachodnia i co zapewnia jej trwały byt? Nad tym problemem zastanawia się Roger Scruton, autor książki Zachód i cała reszta, która na polskim rynku ukazała się w 2003 roku. Jako klucz do swoich rozważań ten wybitny pisarz i filozof brytyjski wybiera teoretyczną analizę współczesnej sceny politycznej. Stara się wykazać, jakie rodzaje ładu i bezładu wyłaniają się z tej sytuacji w warunkach nowoczesnego życia, oscylującego między dwoma pojęciami: globalizmem i terroryzmem.
To, co zwie się Zachodem.
Dwie wielkie instytucje oddzielają nowożytny świat od jego pierwocin w starożytnej Grecji. Pierwsza z nich to prawo rzymskie, pojmowane jako jurysdykcja powszechna, a druga to chrześcijaństwo, pojmowane jako kościół powszechny. Religia jest niewątpliwie bardzo ważnym i niezwykle trwałym spoiwem społeczeństwa, ale nie jest jedynym. Mamy również politykę, która starsza jest nawet od koncepcji państwa, gdyż jej początków możemy upatrywać w tzw. lojalności przedpaństwowej. Przez pojęcie lojalności przedpaństwowej rozumiem [2] szczególny rodzaj lojalności wobec narodu rozumianego jako wspólnota sąsiadów, która mówi tym samym językiem, przestrzega tych samych obyczajów, zamieszkuje te same terytoria i jest gotowa tego wszystkiego bronić. Przez pryzmat tej koncepcji powinniśmy, według. Rogera Scrutona spoglądać na proces powstawania nowożytnego państwa zachodniego oraz idei obywatelstwa.
Polityka w przeciwieństwie do religii jest dynamicznym procesem. Przekonanie pozytywistów i scjentystów, że świat da się poznać rozumowo, zaprojektować racjonalnie i uformować zgodnie z nadziejami postępu i rozumu, wywarło niebagatelny wpływ na dalszy bieg myśli społecznej, ekonomicznej i politycznej oraz na przemiany w świecie. Spencer uważał, że państwo należy zredukować do minimum, że wszystko, co państwowe, a wobec tego biurokratyczne, jest nieuchronnie szkodliwe dla postępu. Pojawiły się coraz liczniejsze głosy za naglącą potrzebą reformy państwowości (czyli instytucjonalności), na rzecz maksymalizacji wolności indywidualnej. Tak narodził się współczesny Zachód. Dla obecnych myślicieli, takich jak John Grey nowoczesność, to przede wszystkim przekonanie, iż dzięki rozwojowi nauki, czyli rozumu, ludzie zapanują nad światem, a równocześnie ten rozwój będzie wyzwalał w nich i w ich otoczeniu tylko to, co najlepsze. Dla innych państwo nowoczesne to przede wszystkim wspólnota obcych ludzi – co również sygnalizuje Scruton.
Ojcowie Założyciele Ameryki, konstruując konstytucję narodu amerykańskiego, nadali państwu sprawną i samoregulującą podstawę – decyzje podejmuje prezydent, mający ogromne uprawnienia wykonawcze i inicjatywę ustawodawczą, oraz dwuizbowy Kongres, a nadzór nad nimi sprawują stojące na straży konstytucji sądy. Dzięki temu prawo jest przywilejem obywatela. Bez obywatelskiego przyzwolenia, pozbawione jest ono legitymizacji, toteż państwo musi zachowywać nieustanną czujność, aby nie utracić przyzwolenia członków społeczeństwa i prawa do rządzenia nimi. Państwo oparte na umowie społecznej (jak ujmuje to Scruton) w maksymalnym stopniu respektuje zatem autonomię, wolność i godność jednostki. System ów zawodzi jednak w chwilach trudnych, gdzie trzeba szukać równowagi pomiędzy względami bezpieczeństwa i obrony wolności. I choć w pierwszym rzędzie demokracja konstytucyjna powinna w możliwie najmniejszym stopniu ograniczać prawa obywatelskie, to państwo ma przede wszystkim gwarantować nam bezpieczeństwo.
Święte prawo i cała reszta.
Nie będzie żadnych ograniczeń dla wolności sumienia. Oddając hołd Najwyższemu, państwo uszanuje wszystkie religie i wyznania oraz zapewni ochronę sprawowania wszelkich obrzędów religijnych, które nie będą naruszały porządku publicznego. Zagwarantuje również, że uszanowana zostanie godność osobista i przekonania religijne ludzi, niezależnie od tego, której wspólnoty będą członkami [3].
Raczej trudno uwierzyć, iż jest to fragment konstytucji libańskiej z 1929 roku. I nic w tym dziwnego, bo jej oświeceniowe ideały niewiele okazały się znaczyć w regionie, gdzie religia konstytuuje zbiorowa egzystencję.
Urodziliśmy się i wychowaliśmy w pewnym porządku społecznym i pewnym systemie wartości i sądzimy, że inny porządek musi być „nienaturalny” i że nie zdoła się on utrzymać jako sprzeczny z naturą ludzką. Zachód zlaicyzował prawo, jednocześnie uwalniając je od ograniczeń formalnych – dzięki zespoleniu chrześcijaństwa z rzymską państwowością u początków tejże religii. O ile nas, jako mieszkańców Europy (i Ameryki) łączy wspólna wiara w wolność, praworządność i godność jednostki, to cywilizację islamską spaja wspólna wiara religijna oparta na świętym tekście stanowiącym prawo, które można błędnie zastosować, ale, co ważne, nie można go zmienić. W Turcji czy Tunezji, mimo, iż społeczeństwo jest tam muzułmańskie, nie są to państwa islamskie. Ich władze nie wykonują przepisów prawnych szarijatu – islamskiego prawa boskiego. Według Koranu, jest to złe. Tę prawdę można wyrazić przez dwa kluczowe pojęcia: dar al-islam i dar al-harb, czyli bóg i wojna. W islamie prawo jest równorzędne z nakazem bożym, gdyż religia ta wyrosła z podjętej przez Mahometa próby narzucenia jego zwolennikom pewnego kodeksu postępowania.
Tradycyjne społeczeństwa arabskie uginają się pod ciężarem zobowiązań wobec rodziny, przyjaciół, plemienia, co jest oznaką szczególnie pojętej lojalności. Muzułmanin musi przestrzegać szarijatu, musi być gotów złożyć ofiarę z siebie w dżihadzie i musi oddać wspólnocie jedną dziesiątą swoich dóbr w ramach zakat. Są to jednak powinności wobec Boga, a nie obcych ludzi. Ma to dalsze konsekwencje, chociażby w sile islamskich duchownych. R Scruton zwraca uwagę na następujące zagadnienie: w islamie nie ma instytucji, której rolą byłoby „nadawanie święceń” swoim członkom. Ci muzułmanie, którzy posiadają władzę religijną – ulemowie („wiedzący”) – biorą ją bezpośrednio od Boga. Z kolei ludzie pełniący funkcję imama („ten, kto stoi na przedzie”, a zatem przewodzi modlitwie) często sami mianują się do tej roli. Islam nigdy nie konstytuował się jako osoba prawna ani instytucja podległa państwu. Islam dąży do kontroli nad państwem, nie będąc mu podporządkowany.
„Dla ciebie zostaniemy męczennikami!”; „Jesteś naszym mostem do raju”; „Al Faludża razem z Nadżafem przeciw Ameryce” [4] – takie i inne hasła nierzadko słychać na spotkaniach z jednym z najpopularniejszych szyickich imamów – Muktadą as Sadrem. Wojowniczy duchowny stał się przedmiotem powszechnego uwielbienia. Kiedy niefortunnie został raniony podczas zamieszek na ulicach Bagdadu, jego portrety obnoszono na ulicach irackich miast, niczym męczennika (za życia). Według szyityzmu linia imamów zatrzymała się na dwunastym, wciąż żyjącym ukrytym imamie, który zjawi się ponownie w dniach ostatnich jako mahdi, „prowadzony przez Boga”, i jak podaje Koran ogłosi dzień sądu.
Muktada as Sadr, o wyglądzie lekko zalęknionego, w czarnym turbanie, świadczącym o pochodzeniu wprost od proroka Mahometa oraz w białej pelerynie (kolor żałoby), którą zakłada podczas oficjalnych wystąpień, świetnie wpisuje się w ten schemat, dodatkowo korzystając z ogólnej martyrologii wśród społeczeństwa związanej z terrorem Saddama Husajna. Jest jeszcze nazwisko, które dla wielu Irakijczyków jest legendą – Nasze życie dla as Sadrów! Ich rodzina to nasza rodzina! Z radością umrzemy z Muktadą i dla Muktady! [5] Wizja setek tysięcy szyitów, którzy nie myślą, tylko czekają na dekret ajatollaha, jest co najmniej niepokojąca. Na wyboistej drodze do irackiej demokracji może znaleźć się przeszkoda nie do pokonania – islamscy duchowni.
Ktoś przyzwyczaiwszy się żyć w systemach, w których prawo nie istnieje, to znaczy jest tylko narzędziem w rękach despotycznego władcy, a jedynym kryterium jest efektywność działania, z trudnością wyobraża sobie ustrój, w którym każdy obywatel, największy i najmniejszy, czuje się związany przepisami świeckiego prawa. Tutaj na posłuszeństwo zasługują tylko przepisy prawa opatrzone boską sankcją.
Globalizacja a zagrożenie terrorystyczne.
Człowiek ma na ogół skłonność do uważania porządku, w którym żyje za naturalny. Kiedy Chomeini nazwał Amerykę „Wielkim Szatanem”, nie mówił tego przenośnie. Pokazał tym samym różnice miedzy Zachodem i całą resztą, a mianowicie, że tylko na Zachodzie istnieje proces polityczny, który czyni z państwa osobę prawną obdarzoną podmiotowością i obarczoną odpowiedzialnością, w tym takżemoralną.1 W państwie totalitarnym nic nie jest polityczne, a wszystko jest upolitycznione. Cała rzeczywistość znajduje się w kręgu zainteresowania władzy, ponieważ wszystko stanowi dla niej potencjalne zagrożenie. W Iraku Saddama, podobnie jak kiedyś w Związku Radzieckim, życie społeczne toczyło się pod czujnym okiem tajnej policji, która nigdy nie miała pewności, czy nie natrafiła na rzeczywisty spisek potencjalnie groźny dla władzy. Mówiąc o niechęci do Ameryki, trzeba odróżniać politykę od kultury. Ameryka nie utraciła tego, co nazywamy „miękką władzą”(soft power – za Josephem S. Hye), w obszarze kultury. Nikt z myślących ludzi na Zachodzie nie traktuje większości środków masowej rozrywki poważnie, natomiast na Wschodzie przeciwnie, urastają one do godności jedynych reprezentantów „zgniłej kultury Zachodu”. Wizerunek Ameryki ucierpiał natomiast ze względu na naturę prowadzonej polityki zagranicznej.2 Tak czy inaczej oficjalnie wskazane jest okazywać jak największy wstręt do Zachodu. Choć już sto lat temu carscy historycy mówili o „zgniłym Zachodzie”, wielu islamskich wyznawców ulega pokusie, by za chwilę ukarać swych kusicieli. Jak Atta piją, uprawiają hazard i łajdaczą się w lupanarach Ameryki, jednocześnie knując potajemną zemstę wymierzoną w cywilizację, która te rozkosze umożliwiła.3 Szybko dochodzą do wniosku, ze można mieszkać w kraju europejskim jako jego jawny wróg, a mimo to cieszyć się wszystkimi uprawnieniami i przywilejami, które są nagrodą za obywatelstwo.
Jednak zadajmy sobie pytanie, gdzie w tym wszystkim ma swoją przyczynę terroryzm?
Naturą terrorystów jest nie lękać się śmierci. Wypełnianie sprawiedliwości jest ich prawem i obowiązkiem, a sprawiedliwość to śmierć dla niewiernych, choćby kosztem własnego życia. Jak łatwo się domyślić nie są zainteresowani politycznym kompromisem, a ich jedynym celem zdaje się być chaos.
Terroryzm ma w krajach islamskich długoletnią historię, ponieważ do tego właśnie środka uciekali się ci, którzy kwestionowali prawomocność władzy. R. Scruton wskazuje wyraźnie na odrębność zjawiska terroryzmu islamskiego. Islamizm nie jest ruchem nacjonalistycznym, a tym bardziej dążącym do utworzenia nowego rodzaju państwa świeckiego. Odrzuca nowoczesne państwo i jego cywilne prawo w imię „braterstwa”, które wpisane jest w serca wszystkich muzułmanów.
Globalizacja nie znaczy jedynie ogólnoświatowej ekspansji telekomunikacji, kontaktów i handlu, lecz także przekazanie władzy społecznej, ekonomicznej, politycznej i sądowniczej, ogólnoświatowym organizacjom, czyli tym, które nie są zorganizowane w konkretnej suwerennej jurysdykcji i nie podlegają konkretnemu prawu terytorialnemu. Globalizacja to także niebezpieczeństwo, jakie niesie ze sobą al Kaida. Dlatego też nie powinniśmy patrzeć na terroryzm al Kaidy jak na najazd z innego świata. On jest produktem naszej nowoczesnej epoki. Ma globalny zasięg, dysponuje nowoczesną technologią, a nade wszystko nie interesuje go żaden osiągalny cel polityczny. Wymierzony w liberalny ład i wolny świat, otwarcie zmierza do rozbicia naszej cywilizacji i do zmiany porządku światowego wedle własnych, ideologicznych pomysłów. Terroryzm pokroju al Kaidy jest z zasady destruktywny. Odpowiedź nań musi być z zasady konstruktywna. Poza tym al Kaida a Irak to nie to samo. Oni (ekstremiści) wzgardzili Saddamem za jego niewiarę. Jednym z ich celów była walka przeciwko niemu.
Jak więc radzi sobie świat z terrorem będącym przejawem zorganizowanej frustracji? Nie jest to łatwe w starciu z ruchem zglobalizowanej wściekłości.
Jak pokazują przykłady ben Ladena, al Kaidy i terrorystów odpowiedzialnych za zamachy 11 września, islamizm nie jest okrzykiem rozpaczy „wyklętego ludu ziemi”. Jest to nieodparte wezwanie do ruszenia na wojnę, wydane przez wykształconych bywalców salonów, bogatych i w większości dostatecznie obeznanych z cywilizacją zachodnią i jej dobrodziejstwami, aby umieli w pełni wykorzystać możliwości, jakie daje nowoczesny świat.
Prezydent Bush powołując się na wojnę z terrorem, zapoczątkował „czystki” na swoim terenie, internując tysiące obcokrajowców z USA i przeorganizowując państwo na jeszcze bardziej policyjne niż kiedykolwiek było. Zagrożenie wolności stało się dziś bez porównania poważniejsze niż w czasie podobnych wydarzeń w przeszłości. Strach przed międzynarodowym terroryzmem wyrządza szkodę na rzecz swobód obywatelskich, także ze strony własnego Rządu. Na całym świecie istnieje wiele ugrupowań terrorystycznych i nie zanosi się na to, by miały wkrótce skapitulować. Fakty nigdy nie są przedstawiane społeczeństwu jako fakty neutralne, podlegające beznamiętnej ocenie. Politycy chcieli dowieść, że Irak posiada broń masowego rażenia, podobnie jak w czasach polowania na czarownice dowodziło się, że czarownice istnieją, a każdy czarny kot jest dowodem słuszności tego przekonania. Zresztą duża część opinii publicznej uwierzyła, że nasza obecność w Iraku jest częścią wojny z terroryzmem. Paul Wolfowitz, zastępca sekretarza obrony, w wywiadzie dla „Vanity Fair” (podaje za „GW”) otwarcie przyznał, że mówienie o broni masowego rażenia było wygodnym „biurokratycznym argumentem”, z którym „wszyscy mogli się zgodzić”. Intencje kształtują wyniki. Ekipa Busha zasłoniła się wygodnym argumentem, jaki podsunęła im „doktryna uderzenia uprzedzającego” jako prawo do obrony własnego kraju, jednakże na całym świecie wyzwoliło to nastroje antyamerykańskie. Wojna nie tylko nie zniszczyła grup terrorystycznych, lecz przeciwnie – ułatwiła rekrutację i doprowadziła do rozszerzenia obszaru ich aktywności. Przedstawiciele USA przyznają, że ugrupowania powiązane z al Kaidą, które przed wojną nie działały w Iraku, dziś zabijają tam ludzi.
I nie zapominajmy jeszcze o jednym: amerykańska okupacja trwa w arabskich umysłach; mieszkańcy regionu pamiętają o kolonializmie, o Anglikach i Francuzach, nawet o krucjatach. Teraz znów pojawia się obraz cudzoziemca, białego przybywającego, by wychowywać i ucywilizować (lub zutylizować) „barbarzyńskich” Arabów.
Operacja Irak – na podbój serc i umysłów.
Nie ma instytucji, nie ma obyczaju i przyzwyczajenia, które by nie mogło ulec zmianie. Wszystko, czym żyją ludzie, jest darem formacji historycznej, w jakiej się znaleźli. Płynność i ciągła przemiana są cechą zjawisk, a człowiek jest istotą plastyczną. Thomas Friedman, przedstawił jakiś czas temu Gazecie Wyborczej prawdziwy, oczywiście przemilczany, powód inwazji na Irak. Miało chodzić o pokazanie światu arabskiemu twardej pięści, pokazanie, że Amerykanie również mają swoich męczenników gotowych umierać za amerykańskie wartości. Islamskim męczennikom miano przeciwstawić „Naszych”. Pogląd ten bliski neokonserwatystom, postawiono na równi z tymi, które zostały zaprezentowane szerokiej opinii. To Zachód ma potęgę. Zachód chce decydować o innych. W świecie islamskim to rodzi opór i ten opór nigdy nie ustanie. To część tej religii, za jej wypełnienie czeka nagroda u Boga.
Reżim Saddama Husajna polegał na skłócaniu szyitów z sunnitami, Arabówz Kurdami, chrześcijan z muzułmanami. O tym, że szyici i Kurdowie byli obywatelami drugiej kategorii, a ich powstania topiono we krwi, wie cały świat. Lecz pokrzywdzeni i obrażeni mogą czuć się również mistycy sufi, gdyż Saddam wywyższył się ponad Boga i kpił z ich głębokiej wiary. Słowem, każdy Irakijczyk – szyita, sunnita, Kurd czy chrześcijanin, wyłączając pachołków Saddama – może dziś czuć się pokrzywdzony. I może, jak nakazuje tutejsza tradycja, szukać zemsty.
Członkowie sił pokojowych nawołują do rozwagi i do szukania zadośćuczynienia w sądach. Lecz wszyscy wiemy, jak działa iracka sprawiedliwość.
Irak nigdy nie był państwem łatwym do rządzenia nawet dla dyktatora. Obecnie to nienawiść do okupantów skutecznie łączy wszystkich Irakijczyków. Duża w tym zasługa samych Amerykanów, pierwszym poważnym błędem ich polityki w Iraku było niewątpliwie rozwiązanie tamtejszej armii. Mentalność, kultura i religia islamu nie pozwalają i nigdy nie pozwalały żeby obce, niemuzułmańskie wojska znajdowały się na terenach muzułmańskich. Ma to mocne podstawy w przepisach Koranu. Wreszcie skandal z więźniami podważył główny cel administracji Busha – promowanie demokracji
i praw człowieka w regionie. Zwłaszcza biorąc pod uwagę symboliczny wydźwięk Abu Ghraib – miejsca, w którym swoich więźniów torturował Saddam Husajn! Nie może wydawać się prawdą, że głównym punktem „wyprawy irackiej” jest „zdobycie irackich serc i umysłów”, kiedy oglądamy w TV jak poniżają więźniów nadużywając swojej władzy, upokarzając ich w obrębie sfery seksualnej, publicznie stymulując akt homoseksualny. Gdyby tego wszystkiego było mało, nad więźniami znęcały się też kobiety. Dla patriarchalnego świata arabskiego to kolejny dowód na to, że Amerykanie chcą pokazać Arabom, jak są potężni i że na wszystko mogą sobie pozwolić. Takie incydenty jak torturowanie jeńców irackich, ukazują porażkę w tworzeniu instytucji i mechanizmów wolnego, niepodległego, państwa. W ogóle takie postępowanie Stanów Zjednoczonych stanowi zagrożenie dla wszystkich osiągnięć, jakie udało się uzyskać w dziedzinie praw człowieka. Oczywiście od tysięcy lat świat stosuje tortury, z prostej przyczyny – bywają skuteczne, lecz dla naszego dobra zasadnicze znaczenie ma to, by traktowanie terrorystów i osób o terroryzm podejrzanych było zgodne z prawem! Upokorzenia i torturowania rzucają cień na wartości będące fundamentem liberalnego porządku. Ponadto dla Irakijczyków dzisiejsze upokorzenie jest znacznie bardziej dotkliwe – przesądzają o tym rasowe i religijne różnice między prześladowcami i prześladowanymi. Czują się zhańbieni jako Arabowie i muzułmanie.
Ktoś musi przypomnieć Bushowi (czy może Kerry’emu, Bóg jeden wie), iż praworządność, na straży której śmie się stać wymaga wyrzeczenia się żądz, które kolidują z prawem.
Nie dziwmy się, że Irakijczycy mają dosyć Amerykanów, nie chcą uczestniczyć w odbudowie infrastruktury, demokracji, czegokolwiek. Ci którzy nienawidzą będą walczyć i prześcigać się w okrucieństwie. Pozostali będą tym pierwszym wtórować. Państwa demokratycznego nie da się budować wbrew jego mieszkańcom. Dla nich próba przekształcenia społeczności profetycznej w świecki organizm polityczny jest oznaką nie postępu cywilizacyjnego, lecz upadku moralnego. Amerykanie proponują demokrację dla niezdarnej tratwy, na której każdy wiosłuje w inną stronę [9].
Droga Fallaci [10]
Z tego, co się wydaje, jedynym błyskotliwym umysłem, jaki Europa wydała od czasów, gdy Winston Churchill napisał swój sławny wywód o Żelaznej Kurtynie, jest Fallaci. Jej ocena radykalnego Islamu jest kategoryczna [11].
Czy jest ktoś, kogo muzułmanie nienawidzą bardziej do George W. Busha? Tak. Fallaci!
Głównym pytaniem, jakie Oriana Fallaci zadaje nam Europejczykom w swojej ostatniej książce Siła Rozumu jest pytanie, czemu służy bycie obywatelami, posiadanie praw obywatelskich. Nie Muzułmanie są tu głównymi (anty)bohaterami, co mogłoby się nasuwać w świetle znanych wszem i wobec poglądów autorki, lecz Europa, a szczególnie członkowie Świętego Oficjum, jak Fallaci nazywa „trzymających władzę”, a więc posłowie, ci z prawa i lewa, pisarze, związkowcy, dziennikarze, bankierzy, nauczyciele akademiccy, prałaci1 – ci wszyscy zatem, którzy nadużywając swobód zabijają wolność.
Fallaci pełna jest wściekłości i dumnie głosi swój sprzeciw. Fallaci nie jest europejskim gentelmenem. Nie stara się „zrozumieć”, tylko mówi, co czuje! A co czuje?
Fallaci rozprawia się z mitem, że Islam to religia z gruntu pokojowa. Mitem stworzonym przez „politycznie poprawne miernoty”, które dla dobra publicznego (czytaj: ze strachu) lansują politykę asymilacji, przez bankierów którzy bankierów, którzy wynaleźli forsę Unii Europejskiej; papieży, którzy wynaleźli bajkę Ekumenizmu, wichrzycieli, którzy wynaleźli łgarstwo Pacyfizmu, hipokrytów, którzy wynaleźli oszustwo Humanitaryzmu [13].
Wake Up Occidente! – Obudź się Zachodzie! – Muzułmanie deklarują otwarcie: Musimy wykorzystać demokratyczną przestrzeń, którą oferuje nam Francja (Europa – przyp. aut.), musimy wykorzystać demokrację, czyli posłużyć się nią, żeby zająć terytorium.1 Jedyna sztuka w jakiej synowie Allacha zawsze się wybijali, to sztuka najeżdżania, podbijania, a najbardziej pożądaną zdobyczą była zawsze Europa, świat chrześcijański. Obecna inwazja na Europę nie jest niczym innym, jak tylko odmiennym obliczem tamtego ekspansjonizmu. Wystarczy nam nasza płodność i ich słabość – głoszą otwarcie przywódcy muzułmańscy, a we wszystkich meczetach Europy piątkowej modlitwie towarzyszy napomnienie muzułmańskich kobiet, by „każda rodziła co najmniej piątkę dzieci”.2 Mimo, iż w Europie ryzykuje się śmierć cywilną poruszając to zagadnienie, nie zmienia to faktu, iż liczba muzułmanów zamieszkujących Europę, rośnie w oczach. I nie tylko dlatego, że inwazja zawzięcie postępuje, ale dlatego, że muzułmanie tworzą najbardziej płodną na świecie grupę etniczną i religijną. Służy temu poligamia i fakt, że Koran traktuje kobietę przede wszystkim jako brzuch do rodzenia dzieci [16].
Terroryzm intelektualny, który funduje się nam od zgoła trzydziestu lat, dokonał nielada spustoszenia w naszych europejskich umysłach. Czy oznacza to zmierzch inteligencji ? I jak możliwe, ze do tego doszliśmy, że jeśli jesteś człowiekiem Zachodu i mówisz, że twoja cywilizacja jest cywilizacją wyższą, najdoskonalszą, jaką zrodziła ta planeta, trafisz na stos. Ale jeśli jesteś synem Allacha albo z nim kolaborujesz i mówisz, że to Islam był zawsze wyższą cywilizacją, latarnią światła, jeśli zgodnie z naukami Koranu dodasz, że chrześcijanie cuchną jak kozy i wieprze, i małpy, i wielbłądy, nikt cię nie tknie, nikt cię nie oskarży. Nikt nie wytoczy ci procesu. Nikt cię nie skaże.1 Wreszcie, czy Eurabia2 jest naszym nieuniknionym przeznaczeniem…
Fallaci nie sprzeciwiła się wojnie w Iraku, ale otwarcie poddała w wątpliwość powodzenie tego czynu, jak sama mówi: wolności i demokracji, moi drodzy trzeba pragnąć. 1 Ale – na tej planecie, nikt tak nie broni swojej tożsamości i nikt tak nie odmawia zintegrowania się, jak muzułmanie. Tak nie wydaje się Fallaci. Tak mówi Koran! „Allach nie zezwala swoim wiernym na przyjaźń z niewiernymi.
Przyjaźń wywołuje przywiązanie, duchowe przyciąganie. Ma wpływ na ducha, a sposób życia niewiernych i rozumowanie niewiernych są przeciwne Szarii. Prowadzą nas do utraty niezależności, dążą do pokonania nas. A to Islam zwycięży. Nie da się pokonać”. Albo: „Nie okazujcie słabości wobec wroga. Nie zachęcajcie go do pokoju. Szczególnie, jeśli macie przewagę. Zabijajcie niewiernych, gdziekolwiek są. Oblegajcie ich, zwalczajcie za pomocą wszelkich zasadzek”.1
Wojna z Islamem jest wojną kulturową. Wojną, która, bardziej niż uderzyć w nasze ciała chce uderzyć w nasze dusze i podbić na nowo Zachód a prawdziwym obliczem Zachodu jest nie Ameryka: jest nim Europa [21].
*
W miarę jak społeczeństwa na świecie stają się bardziej nowoczesne, nie stają się one bardziej do siebie podobne. Często różnią się one coraz bardziej. W tych okolicznościach musimy się na nowo zastanowić, jak systemy polityczne i style życia, które zawsze będą odmienne, mogą współistnieć w pokoju. Dziś nie jest jasne jak naprawdę będzie i co się wydarzy.
„Cała reszta” niech będzie pretekstem do zwrócenia się ku naszym zachodnim wartościom, do tego, co leży u ich podstawy, a o czym jakby nie do końca pamiętamy, bądź wydają nam się zbyt oczywiste, a żeby je systematycznie utrwalać w swojej obywatelskiej świadomości.
Książka Scrutona to nie jest najważniejsza książka ostatnich lat. Fallaci też niczego nie rewolucjonizuje, na to jest i za późno, i jakby nie w tym rzecz. Bo kto tak naprawdę przejmie(uje) się Fallaci: ci, którzy ją opluwają lub gratulują odwagi. A reszta niezdecydowanych? – ich zdanie zależeć będzie od brokerów prawdy, na których akurat trafią.
Oni niczego nie rewolucjonizują, oni co najwyżej systematyzują, „by otworzyć oczy źle poinformowanym”.1 Jak deklaruje sama Fallaci: nie piszę dla zabawy, ani dla pieniędzy. Piszę z obowiązku [23].
PRZYPISY
[1]
Podstawą do napisania tego artykułu była lektura książki Rogera Scrutona Zachód i cała reszta. Globalizacja a zagrożenie terrorystyczne (Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 2003). Poniższa wypowiedź nie ma charakteru artykułu recenzyjnego sensu stricto, gdyż w poważnej części jest moją własną refleksją na bieżące tematy, w konfrontacji z niezwykle interesującym (i inspirującym) tekstem Scrutona.
[2]
Posługuję się tutaj definicją zawartą w książce Rogera Scrutona Zachód i cała reszta…
[3]
Cyt. za: R. Scruton, Zachód i cała reszta…, s. 47.
[4]
Por. Ranny i zwycięski, (AFP, AP, MAR), „Gazeta Wyborcza” (14-15 sierpnia 2004), s. 6.
[5]
Por. T. Bielecki, Rewolucja Armii Mahdiego, „Gazeta Wyborcza” (21-22 sierpnia 2004), s. 17.
[6]
Por. R. Scruton, Zachód i cała reszta…, s. 124.
[7]
Podobnie było w okresie wojny wietnamskiej.
[8]
Por. R. Scruton, Zachód i cała reszta…, s. 123.
[9]
Cz. Miłosz, Zniewolony umysł, (Kolekcja „Gazety Wyborczej” 2004), s. 36.
[10]
Tę część artykułu poświęcam krótkiej analizie poglądów Oriany Fallaci, a swoje rozważania opieram na dziele autorki Siła Rozumu, w przekładzie Joanny Wajs, Wydawnictwo Cyklady, Warszawa 2004, z którego pochodzą również cytaty.
[11]
Opinia jednego z czytelników w Nowym Jorku. Tamże, s. 15.
[12]
Por. s. 14
[13]
Por. s. 151.
[14]
Por. s. 64.
[15]
Por. s. 55 oraz s. 91.
[16]
Por. s. 52.
[17]
Por. s. 31.
[18]
„Pisemko o przerażającym tytule Eurabia ujrzało światło dzienne (chyba w Paryżu) i oto mamy dowód, ze w roku 1975 Europa była już sprzedana Islamowi.” s. 159.
[19]
Por. s. 68-70.
[20]
Por. s. 106.
[21]
Por. s. 301.
[22]
Por s. 189.
[23]
Por. s. 303.
——————————————————————————————–
Materiał udostępniany na zasadach licencji
Creative Commons 2.5 Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne
——————————————————————————————–