„Kultura i Historia” nr 2/2002
Lech Brywczyński
DWORZANIN
Dramat w jednym akcie
MOTTO:
Ale cóż robić, mój kochany bracie? Jedni się w zamku, drudzy lęgną w chacie.
Tomasz Kajetan Węgierski
OSOBY:
Kawaler de Trevis
Paź
SCENA PIERWSZA
Mały pokoik, wyposażony w stare, rozlatujące się meble. Oświetlenie pokoju stanowią płonące łuczywa. Przy stole, na rozlatującym się krzesełku siedzi młodzieniec, ubrany w dworski strój z czasów Ludwika XIV.
De Trevis: – (sięga po gęsie pióro, ostrożnie zanurza końcówkę pióra w kałamarzu, pisze. pisząc mówi sam do siebie, jakby sobie dyktował) Wielce szlachetny i czcigodny ojcze! Mijają już dwa lata od czasu, gdyś wysłał mnie tu, na królewski dwór. Dwa lata poniżenia, upokorzenia, osamotnienia i zagubienia. Zdziwi Cię to zapewne, jak można czuć się osamotnionym na dworze, gdzie aż roi się od dworaków, interesantów, dyplomatów, gości i dostojników. A jednak można! Zwłaszcza, gdy przyjechało się tu z niczym, bez pieniędzy, koneksji i protekcji, tak jak ja. Przyjechało się tu z niczym, żeby – jeśli niebiosa pozwolą! – zostać tu na dłużej albo wyjechać z czymś… (na chwilę przestaje pisać, pogrążając się w zadumie. pociera dłonią czoło, po czym powraca do pisania) Nas, szlacheckich synów, jest tu bardzo wielu. Każdy liczy na jakiś ochłap z pańskiego stołu; na jakieś nadanie, jakieś beneficjum, jakiś urząd, tytuł, złoto, pieniądze… Życie mija nam na prawieniu pochlebstw i na płaszczeniu się przed rozmaitymi dygnitarzami, książętami, markizami, baronami etc. oraz przed ich “szlachetnymi” damami, dla których nawet miano ladacznic byłoby nadmiernym komplementem. Weźmy choćby pannę le Putesse! To żałosna kreatura, jakich tu wiele – rozpustna, cyniczna, wystrojona i wypudrowana lalka, pozbawiona czci i wiary! Ale to, że jest siostrą kochanki króla, otwiera przed nią wszystkie drzwi. Do czasu, naturalnie. Do chwili, kiedy jej siostra popadnie w niełaskę, a król znajdzie sobie inną kochankę. Ten dzień jest nieunikniony, tyle, że nikt nie wie, kiedy nastąpi. Dlatego panna le Putesse spieszy się, by nagrabić z królewskiego skarbca ile się da, dopóki ma do niego dostęp. W tej grabieży towarzyszy jej liczne grono wujów, kuzynek i różnego rodzaju pociotków. Zresztą, co mi za różnica, która klika jest u władzy? Przecież każda z nich kradłaby tak samo! Zazwyczaj jest zresztą tak, że najwięcej kradną ci, którzy dopiero co dorwali się do władzy, a najmniej ci, którzy rządzą od dawna… O ile wiem, nawet król widzi ten problem i bardzo go on niepokoi. Nasz monarcha jest zresztą człowiekiem niezmiernie pracowitym i bez reszty oddanym państwu. Ale sam dobrze wie, że nie ma lepszego magnesu, by przyciągnąć arystokratów do dworu, niż możliwość szybkiego zdobycia majątku, wpływów i znaczenia… (krzesło rozlatuje się, a de Trevis pada na podłogę. wstaje, starannie składa krzesło, siada).
De Trevis: – (mówi sam do siebie) To oburzające! Czy ja się kiedykolwiek doczekam porządnego krzesełka? (poprawia ubranie, po czym zanurza końcówkę pióra w kałamarzu i powraca do pisania. dyktuje sobie, powoli cedząc słowa) Tacy jak ja nie mają za to nawet porządnego mebla i muszą się tu zadowolić gratami, rozlatującymi się gratami! Ale to jest sprawa mniej ważna. Drogi Ojcze, doszło nawet do tego, że ja – szlachcic z rycerskiego rodu! – zabiegam o łaski i pieniądze u przyjmowanych na dworze bogatych mieszczan, kupców i spekulantów! Czy jesteś w stanie w to uwierzyć, szlachetny Ojcze? Obawiam się, że nie… (krzesło chwieje się niebezpiecznie. de Trevis wstaje, poprawia krzesło. siada i ponownie przystępuje do pisania) Ciesz się, Ojcze, że nie musisz oglądać tego, co tutaj robię, tego, czym się tu zajmuję. Nie są to bowiem zajęcia, które kształcą umysł lub rozwijają pożyteczne umiejętności. Większa część każdego dnia upływa mi bowiem na prawieniu komplementów i chwaleniu. Chwalę wykwintne, ale niesmaczne potrawy, chwalę kwaśne wina, chwalę modne, ale pokraczne stroje, z zachwytem słucham zgrzytliwych melodii, rozpływam się w pochwałach nad urodą dam, które są urody całkowicie pozbawione… i tak dalej. Oszczędzę Ci szczegółów… (po chwili zastanowienia) Sam mi opowiadałeś, że kiedy mój pradziad, dzielny rycerz Roland de Trevis, przyjeżdżał do króla, to cały dwór witał go uroczyście na dziedzińcu, podziwiając go jako szlachetnego rycerza i wiernego wasala, zaś sam monarcha zaprosił go do swojego stołu. A przecież mój pradziad nie miał nic, żadnych dóbr ani majętności – miał tylko miecz w dłoni i dzielność w sercu. Wtedy, w owych trudnych i okrutnych czasach, umiano to docenić. A dzisiaj, choć mamy czasy wykwintu i dobrego smaku… Szkoda nawet mówić… Jestem na dworze już od dwóch lat, ale dotychczas nie miałem ani jednej okazji, żeby zamienić z królem choć dwa słowa. I wątpię, żebym miał na to szansę w przyszłości. Otacza go rój dworaków, a wszyscy są znaczniejsi i ważniejsi ode mnie. Zaraz po przyjeździe pokazano mnie władcy z daleka i to wszystko… Ojcze, uczyłeś mnie, jak być szlachetnym i dzielnym rycerzem. Mówiłeś, że wystarczy mężnie stawiać czoła wrogom i mówić prawdę, żeby przeżyć życie dobrze i godnie. Zaprawdę, przykro mi to pisać, ale twoje nauki nie są tu wcale przydatne… Tu męstwo i szlachetność są tylko zawadą, tu trzeba być intrygantem, wężem w ludzkiej skórze… Trzeba stać się albo łajdakiem o dwornych manierach, albo uczciwym durniem, obiektem kpin. Jak się zapewne domyślasz, ja jestem tym drugim. Pamiętasz, co przed wyjazdem z domu powiedział mi nasz sąsiad, staruszek de Chamoise? Powiedział mi: jeśli zostaniesz w rodzinnych dobrach, będziesz żył w biedzie, ale jeśli pojedziesz do dworu, stracisz wolność. Muszę przyznać, że zupełnie go wtedy nie rozumiałem, a jego słowa wydawały mi się bardzo dziwne. Dopiero teraz wiem, co miał na myśli… Dziś już wiem, że wolę żyć w biedzie, ale być wolnym… Dopiero teraz doceniam to, co miałem w naszym domu, w Mitou. O Boże, jak ja tęsknię za Mitou! Za naszym starym domem, za naszym lasem, nawet za naszymi nieokrzesanymi, ale uczciwymi chłopami… (odkłada pióro, wstaje. przez dłuższą chwilę przechadza się po pokoju. podchodzi do drzwi, otwiera je).
De Trevis: – (woła, wychylając się za drzwi) Paź! Szybko do mnie! Paź!!! (zamyka drzwi. mówi sam do siebie) Ten paź to drań! On mnie zupełnie lekceważy! Tak długo na niego czekam, co on sobie myśli!
(znowu podchodzi do krzesła, siada. sięga po pióro i powraca do pisania) Kiedyś byłem przekonany, że jeśli nabiorę dystyngowanych manier, to tym samym stanę się kimś lepszym. Teraz już wiem, że to nieprawda. Arbitrami elegancji, ludźmi o najbardziej wyrafinowanych, nienagannych manierach są najobrzydliwsi, tutejsi łajdacy. Etykieta jest tylko maską ich nikczemności, a zarazem tym, co odróżnia ich od ludzi z niższych stanów, którymi gardzą. Gdyby nie etykieta, nie mieliby podstaw, żeby uważać się za lepszych od innych, dlatego tę etykietę pielęgnują, doskonalą i nieustannie wzbogacają o nowe reguły postępowania. Każdy gest przypomina tu handlową transakcję – jest wyliczony i obrachowany: temu się ukłonię, do tego się uśmiechnę, a tego minę obojętnie, bo jeszcze ktoś pomyśli, że mam z nim cokolwiek wspólnego… Prawdziwe uczucia są tu tak starannie ukrywane, iż nie ma pewności, czy jeszcze istnieją! Nic tu się nie przeżywa naprawdę, to istny teatr marionetek! Jeśli któryś dostojnik jest w łasce u monarchy, to każdy prawi komplementy nie tylko jemu, ale nawet jego lokajowi, a gdy popada w niełaskę, mija się go ze wzgardą, jak trędowatego. Obecnie najbardziej wpływową osobą dworu jest książę-minister de Turmont – łajdak, oszust i złodziej królewskich pieniędzy. Wszyscy zabiegają o jego protekcję, a zaproszenie na wydawane przezeń przyjęcie jest szczytem marzeń każdego dworaka… (rozsiada się wygodniej na krześle) Ja na takie splendory liczyć i nie mogę, i nie chcę… Tak, nasi przodkowie byli nieokrzesanymi rycerzami o prostackich manierach, ale o szlachetnych sercach i wolnych umysłach. A kim ja się tu staję? Wolę nawet o tym nie myśleć i nie nazywać tego po imieniu… Dlatego proszę Cię, drogi Ojcze, żebyś jak najszybciej przysłał tu do mnie pachołka z końmi i z prowiantem na drogę. Mam dość królewskiego dworu. Chcę jak najszybciej wracać do domu, chcę żyć w Mitou w otoczeniu ludzi, których kocham i szanuję, takich, jak Ty, Matka, moi bracia i ich żony… (milczy przez chwilę. odkłada pióro, po czym zwija list w rulon. w tym momencie drzwi do pokoju się otwierają i ukazuje się w nich Paź).
De Trevis: – No, jesteś nareszcie, nicponiu. Kiedy wreszcie doczekam się nowego krzesła? Na tym się po prostu nie da siedzieć!
Paź: – (kłaniając się) Wiem, szlachetny kawalerze, że miałem ci wyszukać i przynieść nowe krzesło. Jest mi bardzo przykro. Niestety, byłem teraz bardzo zajęty: musiałem podawać do stołu na przyjęciu, wydanym przez jaśnie oświeconego księcia de Turmont. Ledwo znalazłem chwilę czasu, żeby tu przybyć…
De Trevis: – (machając niedbale ręką) Mniejsza z tym! Zapewne i tak nie zabawię tu długo. Weź ten list i zadbaj o to, żeby został jeszcze dziś wysłany do mojego ojca, do jego dworku w Mitou. (wyciąga dłoń z listem w kierunku Pazia. Paź chwyta list i chowa go do sakwy, wiszącej mu u pasa)
Paź: – Stanie się wedle twej woli, kawalerze. Zaraz wyślę ten list.
Z korytarza dobiegają okrzyki i nawoływania.
Paź: – (zaniepokojony, niecierpliwie przestępując z nogi na nogę) Szlachetny kawalerze, czy mógłbym już odejść? Zdaje się, że to mnie wołają… Muszę tam iść…
De Trevis: – (kiwając niedbale głową) Możesz iść, oczywiście. Nie chciałbym, żebyś z mojego powodu oberwał po głowie… (rozsiada się wygodniej i pogrąża się w zadumie)
Paź kłania się i wychodzi z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Przez chwilę słychać jeszcze tupot jego kroków.
SCENA DRUGA
W pokoju panuje cisza. nie ma tu nikogo, z oddali słychać tylko dźwięki dworskiej muzyki. Po chwili drzwi się otwierają. Do wnętrza wchodzi de Trevis, a za nim Paź.
De Trevis: – (sam do siebie, radosnym tonem) Cóż za odmiana, cóż za radosna odmiana… Aż trudno mi uwierzyć we własne szczęście! Książę de Turmont zaprosił mnie na przyjęcie, a po przyjęciu odbył ze mną godzinną rozmowę! Był dla mnie taki łaskawy! Mało tego, książę zaoferował mi funkcję swojego doradcy! Cóż za radość, cóż za szczęście!
Paź: – Pozwól zauważyć, szlachetny kawalerze, że łaska księcia spotyka cię jak najbardziej zasłużenie.
De Trevis: – (siadając na krześle) Pewnie tak, ale czemu nie stało się to wcześniej? No, ale lepiej późno, niż wcale! Taki sukces, taki sukces! Ciekawe, co by ojciec na to powiedział! Na pewno byłby… Zaraz, zaraz… Ojciec! Przecież ja pisałem… (wstaje gwałtownie, przewracając krzesło. podbiega do Pazia i chwyta go za ramiona) Przedwczoraj dawałem ci list do wysłania! List do mojego ojca! Czy wysłałeś ten list?
Paź: – (blednie, wystraszony, cofając się o krok) Ależ tak, kawalerze, dawałeś mi list… miałem go natychmiast wysłać… rzeczywiście…
De Trevis: – (gwałtownie potrząsając Paziem) Czy go wysłałeś? Mów zaraz! Czy już go wysłałeś?
Paź: – (z trudem łapiąc oddech) Ależ, ależ, szlachetny kawalerze… Wybacz mi, ale… Zgoła o tym zapomniałem… Nie wysłałem tego listu… Naprawdę o tym zapomniałem… Błagam o wybaczenie…
De Trevis: – (w osłupieniu) Nie wysłałeś mojego listu do ojca? Naprawdę? To wspaniale! Nigdy ci tego nie zapomnę! Jestem ci dozgonnie wdzięczny… (chwyta Pazia w objęcia i klepie go radośnie po ramieniu)
Paź: – (zaskoczony) Ja naprawdę… zapomniałem. Zupełnie wyleciało mi to z głowy… Schowałem ten list do sakwy i zdaje się, że tam jeszcze jest… (sięga do sakwy i wyciąga list) Mogę go wysłać dzisiaj…
De Trevis: – Wysłać? Ani mi się waż! Daj mi ten list! (zabiera list Paziowi, po czym pochyla się nad stołem i drze list na strzępy. kawałki papieru opadają na stół) No, to dzięki Bogu problem mam z głowy! (do Pazia) Chociaż raz twoje niedbalstwo przyniosło mi korzyść. Jestem ci szczerze zobowiązany… Naprawdę, cieszę się bardzo, że nie wysłałeś tego listu…
Paź: – Skoro tak, to cieszę się i ja. Ale właściwie… dlaczego? Czemu ten list nie miał być wysłany? Przecież sam mi go dałeś, szlachetny kawalerze de Trevis…
De Trevis: – (uspokaja się i ponownie siada na krześle) Przecież to oczywiste. Teraz, kiedy jestem w łaskach u księcia – ministra de Turmont, wszystko się zmieniło! Nie wiesz o tym, ale w tym liście (wskazuje na strzępy papieru na stole) prosiłem mego ojca o zabranie mnie stąd. I w ogóle, narzekałem na to, co tu się dzieje. Byłem zgorzkniały… Wyobraź sobie, co by się działo, gdyby zjawił się tu nagle – jak o to ojca prosiłem! – pachołek z końmi, który miałby mnie zabrać do domu, do Mitou! Tylko sobie wyobraź! Przecież cały dwór śmiałby się ze mnie do rozpuku! Patrzcie tylko – zaufany księcia de Turmont szykuje się do opuszczenia dworu! To byłby dopiero temat do dowcipów! To byłaby kompromitacja! Kto wie, czy sam książę by mnie wtedy nie odprawił… Teraz, dzięki tobie, nie grozi mi to! Cóż za ulga! Teraz muszę napisać do mojego ojca nowy list. (otwiera pudełko, stojące na stole i wyciąga z niego kilka złotych monet, po czym wręcza te monety Paziowi) Masz tu nagrodę i idź teraz wypić za moje zdrowie. Ale bądź w pobliżu, bo zaraz po napisaniu listu będę ciebie pilnie potrzebował.
Paź: – (uradowany, przelicza monety i chowa je do swojej sakwy) Dzięki ci, szlachetny kawalerze! (kłania się dwornie) Wyślę te pieniądze mojemu ojcu, który jest już stary i bardzo chory. Dzięki, wielkie dzięki! (kłania się raz jeszcze i wychodzi, zamykając za sobą drzwi)
De Trevis rozsiada się wygodnie i pochyla się nad stołem. Zamaszystym ruchem ręki zmiata z blatu na podłogę strzępy podartego listu. Kładzie przed sobą czysta kartkę papieru i sięga po pióro. Zanurza końcówkę pióra w kałamarzu i zaczyna pisać.
De Trevis: – (pisze, dyktując sobie głośno) Drogi Ojcze! Mijają już dwa lata od czasu, gdyś wysłał mnie tu, na królewski dwór. Dwa lata cennych nauk, jakie tu nieustannie pobieram, zmieniły mnie w innego, lepszego człowieka, w dworzanina o nienagannych manierach, który wie, jak się dystyngowanie zachować w każdej sytuacji. Jest tu się od kogo uczyć, tylu tu przecież dyplomatów, gości i dostojników. Słusznie przewidywałem, że nawet prosty szlachcic, taki, jak ja, pozbawiony pieniędzy, koneksji i protekcji, może tu zostać zauważony i sięgnąć po wysokie urzędy. Nie mogę Ci na razie zdradzać szczegółów, ale mogę już powiedzieć tyle, ze stałem się jednym z najbliższych powierników samego księcia de Turmont. Tak, to prawda, choć trudno ci zapewne w to uwierzyć! (na chwilę przestaje pisać, pogrążając się w radosnym rozmarzeniu. pociera dłonią czoło, po czym powraca do pisania) Szlacheckich synów jest tu bardzo wielu, ale bardzo nielicznym z nich udało się osiągnąć tu takie wpływy i znaczenie, jak mnie. Moje plany są tak wielkie, że aż boję się przelewać je na papier! Zapewne słyszałeś o pięknej markizie le Putesse, która jest damą, słynącą z urody, intelektu i wykwintnych manier. Jeśli wszystko się ułoży, to już za kilka tygodni poproszę o jej rękę… Zdążyłem się już zaprzyjaźnić z jej liczną rodziną, która często gości u dworu. Cóż za cudowni ludzie! (z dumną miną gładzi się dłonią po podbródku. poprawia ubranie, po czym zanurza końcówkę pióra w kałamarzu i powraca do pisania. dyktuje sobie na głos, powoli cedząc słowa) Żałuj, Ojcze, że nie możesz oglądać tego, co tutaj robię, tego, czym się tu zajmuję. Są to bowiem zajęcia, które kształcą umysł i rozwijają pożyteczne umiejętności. Jadam tu wykwintne, smaczne potrawy, pijam przednie wina, noszę modne stroje, słucham przecudnej muzyki… (po chwili zastanowienia) Aż trudno mi uwierzyć, że nasi przodkowie byli prostackimi, nieokrzesanymi rycerzami, którzy nie znali wytwornych manier, a jedyne, co umieli, to ucinać głowy mieczem. Jak to dobrze, że mamy teraz inne czasy! Współczuję też Tobie i moim braciom, że musicie żyć w Mitou, w tak surowych warunkach, bez wygód. Jeśli zechcesz, to możesz wysłać tu do mnie na dwór któregoś z braci, ale uprzedź mnie wcześniej listownie. Wyślę wówczas bratu strój dworski, żeby w nim tu przyjechał i nie przynosił mi wstydu na dworze, paradując w wiejskim odzieniu… (odkłada pióro, po czym zwija list w rulon. wstaje z krzesła, trzymając list w dłoni)
De Trevis: – (woła w kierunku drzwi) Paź! Paź! Szybko do mnie!
Drzwi się otwierają, do wnętrza wbiega zdyszany Paź.
Paź: – (kłaniając się dwornie) Szlachetny kawalerze, jestem na twe rozkazy.
De Trevis: – (z przekąsem) Widzę, że ostatnio słuch ci się poprawił i przybiegasz do mnie znacznie szybciej… No, dobrze… Tu masz list (wręcza Paziowi list), który masz niezwłocznie wysłać do mojego ojca, do Mitou. Tylko, na Boga, nie zapomnij wysłać tego listu!
Paź: – (chowając list za pazuchę) Nie ma obawy, szlachetny panie. Tym razem na pewno nie zapomnę!
De Trevis: – (uśmiechając się) Nie wątpię w to. A w dowód wdzięczności za to, że zapomniałeś wysłać mój poprzedni list do ojca, przekazuję ci ten pokój. Możesz tu zamieszkać od zaraz. Ja go już nie potrzebuję – książę de Turmont przygotował dla mnie obszerny, pięknie umeblowany apartament. Właśnie tam idę. Moje stare rupiecie nie będą mi już potrzebne – wszystko, co tu jest, możesz odtąd traktować jako swoją własność, nawet ten kuferek z monetami. Będę miał dla ciebie ważne zadania do wykonania, sprawy wagi państwowej. Powiadam ci, że trzymając ze mną, daleko zajdziesz…
Paź: – (z radością) Dzięki ci, szlachetny kawalerze! Zawsze będę na twoje wezwanie! (kłania się nisko)
De Trevis: – Tylko popatrz, mój drogi, jak to się dziwnie układa: nie mogłem się doczekać nowego krzesła, a tu nagle dostaję cały apartament… Nie przypominaj mi nigdy, że kiedykolwiek tu mieszkałem… (wychodzi)
Paź zamyka za nim drzwi. Rozradowany, przechadza się po pokoju i ogląda meble. Podchodzi do krzesła, siada. Krzesło rozlatuje się, a Paź upada na podłogę . Paź wstaje, poprawia ubranie. Składa krzesło, a potem ostrożnie siada na nim. Sięga po leżącą na stole, czystą kartkę papieru i kładzie ją przed sobą. Potem sięga po pióro i zanurza jego końcówkę w kałamarzu.
Paź: – (pisze, półgłosem dyktując samemu sobie) Mój Wielce Czcigodny Ojcze…
KURTYNA
——————————————————————————————–
Materiał udostępniany na zasadach licencji
Creative Commons 2.5 Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne
——————————————————————————————–