„Kultura i Historia” nr 2/2002
MOTTO:
Lecz ja umierać nie chcę, przyjaciele! Chcę żyć, by myśleć! Żyć, by cierpieć wiele!
Aleksander Puszkin
OSOBY:
Artemida
Nimfa I
Nimfa II
Nimfa III
Nimfa IV
Filena
Bellerofont
Alfejos
SCENA PIERWSZA
Urokliwa, leśna polana. Słychać odgłosy lasu: delikatny szum wiatru, świergot ptaków, brzęczenie owadów itp.
Na polanie pojawia się bogini Artemida, w typowym dla siebie, antycznym stroju. Głowę ma ozdobioną diademem, w lewej dłoni trzyma łuk, a na plecach ma kołczan, pełen strzał. Za Artemidą idą gęsiego cztery nimfy.
Artemida: – (siadając na pniu, stojącym pośrodku polany) Trzeba trochę odpocząć. (rozgląda się wokół) To całkiem miłe miejsce. Zupełnie takie, jak… Gdzie to było… Nie mogę sobie przypomnieć… Zresztą nieważne. (kładzie łuk i kołczan obok pnia, a sama rozsiada się wygodnie i przystępuje do oglądania swoich paznokci) Muszę bardziej dbać o siebie… Strzelanie z łuku niszczy paznokcie… (obrzuca spojrzeniem nimfy) A wy, na co czekacie? Siadajcie! To dopiero początek naszych łowów, musicie odpocząć… (nimfy siadają na trawie, wokół Artemidy, ta zaś podnosi z ziemi patyk, przygląda mu się uważnie, a potem używa go jak pilnika, do piłowania paznokci)
Nimfa I: – Kiedy to wszystko jest takie przerażające… To, co się stało dziś rano, było takie niesamowite… Nie umiem się z tym pogodzić…
Nimfa II: – (do Nimfy I) Masz rację, to było straszne! Gdybym tego nie widziała na własne oczy, to nigdy bym nie uwierzyła… (chwyta się oburącz za głowę) Co ten młodzieniec uczynił złego, żeby zasłużyć sobie na …taką śmierć? Na śmierć tak… obrzydliwą! (do Artemidy, z szacunkiem i strachem) Jak on się nazywał, pani?
Artemida: – (nie przerywając piłowania paznokci) Akteon. Nie wiem, czemu się tak nim przejmujecie, moje drogie. Zamieniłam go w jelenia, a potem rozkazałam jego psom, by go zagryzły. To wszystko.
Nimfa IV: – (z uniżonością) Ależ, czcigodna Artemido… Wiemy, że jesteś boginią i nie wszystko, co czynisz, jest dostępne naszemu rozumowi. Ale… Przecież on cię kochał, pani! Kochał i podziwiał! Przyszedł ukradkiem nad staw, w którym się kąpałaś, bo chciał ujrzeć twoją nagość, pani… Czy za miłość można karać? Czy musiał za to zginąć? Przecież i tak jesteś dla niego niedostępna, jesteś boginią! Nie musiałaś go zabijać, mogłaś dać mu żyć w innym miejscu, bo ja wiem, może pod inną postacią, mogłaś pozbawić go pamięci, pomieszać umysł… A poza tym… Chyba każda kobieta lubi, by podziwiano jej urodę…
Artemida: – (nie przerywając szlifowania paznokci) Otóż to! On potraktował mnie jak zwykłą kobietę, chciał mnie zobaczyć w kąpieli, żeby podniecić swoje zmysły… Dlatego musiałam go zabić. Po tym, co widział, nie miał prawa dłużej żyć… On był tego świadomy, zapewniam! Chciał mnie zobaczyć, nawet za cenę swego życia. Więc dostał to, czego chciał… (wyrzuca patyk, przygląda się paznokciom) Moje drogie! Przecież by mnie nie ujrzał, gdybym mu na to nie pozwoliła! (patrząc nimfom prosto w oczy) A miłość? To nie moja sprawa, miłość pozostawiam komu innemu – czułej i naiwnej Afrodycie…
Nimfa I: – (do Artemidy, schylając kornie głowę) Wszystkie szanujemy twą wolę, pani. Ale te psy… To było okropne! (wzdryga się) Po co ja się oglądałam za siebie? Chciałabym jak najszybciej wyrzucić ten widok z pamięci… Widok człowieka, zamieniającego się w jelenia… A potem rozszarpywanego przez psy! Okropne! Okropne! (zasłania oczy dłońmi)
Nimfa III: – (do pozostałych nimf) Dajcie spokój! Czy musicie ciągle o tym przypominać? Czy nie lepiej pomyśleć o czymś przyjemnym? Skoro tak zginął, to widocznie na to zasłużył…
Artemida: – (kiwając potakująco głową) Rzeczywiście zasłużył, zaręczam! Muszę być sprawiedliwa… W Sparcie szlachetni młodzieńcy dobrowolnie biczują się do krwi przed moim posągiem, a wy chcecie, żebym żałowała jakiegoś niewydarzonego amanta-podglądacza? Każdy z tych spartańskich młodzieńców jest więcej wart, niż tłum Akteonów! (rozgląda się wokół siebie) Tak, teraz sobie przypominam! Ta polana jest podobna do tej, na której rośnie Złota Jabłoń. (do nimf, tonem wyjaśnienia) Pewnie o niej nie słyszałyście, bo to męska sprawa… Jabłoni pilnuje mój kapłan, który ma obowiązek zabić każdego, kto się do niej zbliży. Jeśli przegra, zwycięzca zajmuje jego miejsce – on staje się z kolei moim kapłanem i musi przyjmować kolejne wyzwania do walki. I tak to już trwa od stuleci… I co, moje drogie, też powiecie, że ci ludzie giną z mojej winy? Przecież nikt im nie każe tam przychodzić i sięgać po Złotą Jabłoń! Gdyby tej jabłoni nie było, pewnie i tak by się zabijali: o pieniądze, o władzę… Ja daję im szansę, by walczyć o coś większego, o coś, co znaczy więcej, niż ich nędzne, krótkie życie… I dlatego właśnie najlepsi z najlepszych dobrowolnie tam przychodzą. A wy mi tu biadolicie o Akteonie, który nie miałby dość odwagi, żeby choć spojrzeć na Złotą Jabłoń… (wstaje, nimfy na ten widok wstają również) No, ale koniec tej dyskusji, koniec odpoczynku! Łowy trwają! Czeka nas jeszcze dzisiaj dużo wrażeń! (zakłada na ramię kołczan, bierze łuk w lewą dłoń) Idziemy! (wychodzi, a nimfy kolejno ruszają za nią)
SCENA DRUGA
Bogato przystrojona sala królewskiego pałacu. W sali nikogo nie ma, coraz wyraźniej słychać jednak odgłosy rozmowy. Po chwili do izby wchodzi dwoje młodych ludzi, splecionych w serdecznym uścisku.
Filena: – Wiesz co? Jesteśmy małżeństwem dopiero od miesiąca, a już mi się wydaje, jakbyśmy byli razem od lat… To chyba dobrze?
Bellerofont: – Pewnie, że dobrze. (całuje Filenę w czoło) Jak najlepiej… (oboje siadają na łożu, stojącym w rogu izby)
Filena: – Tak długo na to czekałam… Ale najważniejsze, że mój ojciec zgodził się na nasz ślub i teraz nic już nas nie rozdzieli…
Bellerofont: – Też jestem wdzięczny twemu ojcu, Jobatesowi. To człowiek o szlachetnym i dobrym sercu. I mówię tak nie tylko dlatego, że on jest potężnym królem Licji. Arystokratyczny tytuł nic nie znaczy, jeśli nie kryje się za nim wybitny człowiek… Wiem, o czym mówię. Ja sam też pochodzę z królewskiego rodu, ale… (macha ręką, jakby odpędzał złe wspomnienia) Przecież znasz moją przeszłość. Przeszłość trudną i burzliwą. (w zadumie) Zmuszony byłem opuścić ojczyste strony, mniejsza o to, dlaczego… Tułałem się długo po świecie, aż dotarłem na dwór Projtosa, władcy Tyrynsu. Projtos przyjął mnie bardzo gościnnie, a po jakimś czasie polecił mi, żebym doręczył pilny list twemu ojcu. I takim to sposobem zjawiłem się tutaj, w Licji… Po otrzymaniu tego listu, twój ojciec poprosił mnie o to, żebym został tu na dłużej i pomagał mu w walce z jego wrogami. Zostałem więc i pomagałem… A potem, po trzech latach… (czule obejmując Filenę ramieniem) A potem Jobates oddał mi za żonę swą ukochaną córkę, Filenę…
Filena: – (śmiejąc się filuternie) A w przyszłości odda także i …tron. Jestem jego jedynym dzieckiem, nie mam braci…
Bellerofont: – (przerywając jej łagodnie) Nie spieszno mi do tego. Mój ojciec był władcą Koryntu, dobrze wiem, jakim brzemieniem jest władza.
Filena: – Mi też nie spieszno. Niech mój kochany, stary ojczulek żyje jak najdłużej! Ale nie mam wątpliwości, że dasz sobie radę, gdy jego zabraknie. Że zapewnisz naszemu krajowi pokój i bezpieczeństwo, a mi …szczęście. Że stawisz czoła naszym wrogom… Zresztą, mój tata już kilkakrotnie powierzał ci trudne zadania. I wszystkie wykonałeś, wszystkie próby przeszedłeś zwycięsko! Nikt cię nie pokona, przecież masz skrzydlatego konia, Pegaza!
Bellerofont: – To prawda, Pegaz wielokrotnie pomógł mi w odniesieniu zwycięstwa. (ze śmiechem) Pamiętam, w jaką panikę wpadli Sylenowie, gdy pojawiłem się wysoko nad nimi i – siedząc na grzbiecie mego skrzydlatego rumaka! – rzucałem na nich kamienie. A oni nie mogli mnie dosięgnąć swoimi strzałami! Tak… Rozpędziłem okoliczne plemiona, zagrażające miastu, zabiłem tego obleśnego potwora z dwiema głowami i wężowym ogonem, ba, pokonałem nawet waleczne i dzikie Amazonki. (po chwili namysłu) Z Amazonkami szło mi najtrudniej… Po bitwie rzuciły na mnie zaklęcie. Powiedziały mi, że zginę z powodu złej miłości i to będzie zemsta za ich klęskę… Podobno one do dziś modlą się o moją śmierć do dziewiczej Artemidy… (wzdryga się) Ale to tylko pogłoski… To jakaś bzdura bez znaczenia!
Filena: – Oczywiście, że to bzdura! Zapomnij o tym, mój kochany! Zła miłość? Nasza miłość nie jest zła, ona jest czysta, jak źródlana woda…
Bellerofont: – Masz rację, kochanie! Ale co do Pegaza, to musisz wiedzieć, że ten koń ma też swoje słabe strony. On będzie posłuszny każdemu panu, każdemu, ktokolwiek go dosiądzie. Dlatego muszę pilnować, żeby mi nie uciekł. Pewnie jeszcze nie raz mi się przyda… Wiesz, co by się działo, gdyby dosiadł Pegaza któryś z Sylenów? (kręcąc z niedowierzaniem głową) A swoją drogą, to zawsze się dziwiłem, dlaczego twój ojciec od początku powierzał mi zadania tak trudne i odpowiedzialne… Przecież wtedy niewiele o mnie wiedział. Zaufał mi, zanim mnie bliżej poznał! To dowód wielkiej życzliwości…
Filena: – (delikatnie gładząc męża po policzku) To wyglądało trochę inaczej. Nie wiesz wszystkiego, mój kochany… Teraz, po ślubie, mogę ci to już powiedzieć… Ale pamiętaj, nie mów o niczym ojcu! Obiecałam mu, że nigdy nie zdradzę ci tego sekretu… Nie powiesz ojcu, ani nikomu innemu? Nie powiesz? Obiecujesz?
Bellerofont: – (zaskoczony, przygląda się żonie z niepokojem) Dobrze, dobrze, nie powiem… Obiecuję! Ale …o czym? Co się właściwie stało?
Filena: – Pamiętasz Anteję, żonę Projtosa?
Bellerofont: – (zaskoczony) Pamiętam… Oczywiście, że pamiętam.
Filena: – (nieufnie) “Pamiętam”? Tylko tyle? Z niczym ci się ona nie kojarzy? Naprawdę?
Bellerofont: – A z czym ona ma mi się kojarzyć? Owszem, to piękna kobieta, prawie tak piękna, jak jej stroje… (z niecierpliwością) Ale po co o niej mówisz? Przejdź wreszcie do tematu! Zdradź mi tę tajemnicę!
Filena: – Właśnie ją zdradzam… A pamiętasz ten list od Projtosa, ten, z którym tu przybyłeś? Zapieczętowany list…
Bellerofont: – Zapieczętowany, zgadza się! Przywiozłem go tu, nie otwierając. Pamiętam jak dziś: twój ojciec przeczytał ten list w milczeniu, podczas uczty. Ale nigdy nie zdradził mi jego treści. Ja zaś o nic nie pytałem, bo przecież list nie dla mnie był przeznaczony! Byłem jedynie posłańcem. Tylko z powodu tego listu znalazłem się tutaj… (z uśmiechem) Dzięki temu listowi my się poznaliśmy…
Filena: – Właśnie. (biorąc głęboki oddech) Ale ten list poświęcony był tobie… Właśnie tobie… (rozgląda się wokół, mówi ciszej) W tym liście Projtos prosił mego ojca o to, żeby… Żeby cię zabił, i to jak najprędzej…
Bellerofont w osłupieniu zrywa się na nogi. Stoi nieruchomo, nie mogąc wydobyć z siebie ani słowa. Przeciera oczy, jakby chciał zbudzić się ze snu, a potem spogląda na żonę z niedowierzaniem.
Bellerofont: – Co ty mówisz? Co ty gadasz? Zabić mnie? Za co? Przecież Projtos był dla mnie miły, ani słowem nie okazał mi gniewu czy urazy… O co tu chodzi? Za co on kazał mnie zabić?
Filena: – Uspokój się! Mów ciszej! (po zaczerpnięciu głębokiego oddechu) Projtos napisał, że próbowałeś uwieść jego żonę, Anteję…
Bellerofont: – (sapiąc z oburzenia) Co takiego? Przecież to nieprawda! Jak on mógł to napisać! Wydał wyrok, nie zasięgając mojej opinii! Dlaczego mnie nie spytał, jak było naprawdę?
Filena: – A jak było naprawdę?
Bellerofont: – Co, i ty też w to uwierzyłaś?
Filena: – Projtos to człowiek uczciwy, godny zaufania. Nie uwierzyłam mu, ale…
Bellerofont: – Ale? Między nami nie może być żadnego “ale”! Ja tej sprawy nie mogę tak zostawić, muszę dotrzeć do prawdy… (przechadza się po izbie, gestykulując. jest coraz bardziej wzburzony. mówi sam do siebie) Anteja! To ona jest wszystkiemu winna! Anteja! A to żmija! Nigdy bym nie przypuszczał, że byłaby zdolna wyrządzić mi taką krzywdę, oczernić mnie przed swoim mężem! Że byłaby zdolna skazać mnie na śmierć i w dodatku wykonać wyrok cudzymi rękami! Kto wie, co ona jeszcze o mnie naopowiadała… (do Fileny) Chcesz wiedzieć, jak było naprawdę, kochana Fileno? Chcesz wiedzieć? To właśnie Anteja narzucała mi się, i to od pierwszego dnia, gdy zamieszkałem na dworze jej męża. Ale ja pozostałem nieczuły na jej wdzięki. Bo i jak mógłbym postąpić inaczej? Przecież Projtos pomógł mi w potrzebie, przyjął mnie, banitę bez Ojczyzny, na swój dwór – jakże mógłbym uwodzić jego żonę, czynić mu taką podłość? I wówczas – o czym do dziś, do tej chwili nie wiedziałem! – Anteja postanowiła się zemścić. Postanowiła rzucić na mnie oskarżenie, nie dając mi szans na obronę… Jakież to nikczemne! I pomyśleć, że wszyscy w to oskarżenie uwierzyli: najpierw Projtos, potem twój ojciec, a w końcu nawet ty. Wszyscy uwierzyli, ale nikt nie zadał sobie trudu, żeby spytać mnie, co sądzę o tych oskarżeniach! Czy naprawdę masz o mnie tak złe zdanie, Fileno?
Filena: – Ależ skąd, Bellerofoncie, przecież wiesz, że cię kocham! A i mój ojciec nie uwierzył w oskarżenia. Ja sama namawiałam go, żeby dał ci szansę… W końcu ojciec powiedział: nie mogę zabić człowieka, który w niczym mi nie zawinił. A jeśli nawet zasługuje na śmierć, to muszę go najpierw poznać. To właśnie dlatego powierzał ci trudne zadania, by wypróbować twoją dzielność i uczciwość… I na koniec odpisał Projtosowi, że nie spełni jego prośby, bo wierzy w twoją niewinność…
Bellerofont: – (sam do siebie) Dlaczego Projtos sam mnie nie zgładził? Przecież mógł mnie zamknąć w lochu albo od razu skazać na śmierć… Czemu tego nie uczynił, czemu chciał załatwić sprawę rękami Jobatesa? (po chwili zastanowienia) Może nie chciał brukać pałacu krwią swego gościa, bo to przynosi nieszczęście… Może bał się skandalu, musiałby przecież ogłosić ludowi jakąś przyczynę mojej egzekucji… A może… nie chciał dowiedzieć się prawdy, bo zanadto kochał swoją żonę? Prawda wyszłaby przecież na jaw, gdyby otwarcie przedstawił mi oskarżenie… Położył moje życie na ołtarzu swojego małżeństwa… (milknie i zamyśla się na dłuższą chwilę)
Filena: – (wstaje, podchodzi do męża i tuli się do niego) Kochany Bellerofoncie, zapomnij o wszystkim, ukryj to na dnie swego serca… To teraz bez znaczenia… Przecież nie zginąłeś, mój ojciec cię nie zabił, jesteś moim mężem… Cieszmy się tym, co mamy. A mamy tak wiele… Zresztą obiecałeś, że nic nikomu nie powiesz…
Bellerofont: – (odsuwając żonę od siebie) Obiecałem, ale nie mogę dotrzymać słowa. Żałuję, ale nie mogę. Nie mogę puścić tego płazem! To mnie skazano przecież na śmierć, której tylko przypadkiem uniknąłem! Chcesz, żeby wina pozostała bez kary? Zaraz wyruszam – wsiądę na Pegaza i polecę do Tyrynsu. (spogląda na miecz, wiszący na ścianie. podchodzi do ściany, sięga po miecz, wymachuje nim) Zjawię się u Antei, by przebić mieczem jej kłamliwe serce… A potem wrócę do ciebie, Fileno, wrócę, nie martw się!
Filena: – (z przerażeniem) Nie rób tego! Daruj! Zapomnij!
Bellerofont: – Nie proś mnie, bo i tak nie zmienię zdania! Nie byłbym w stanie myśleć o niczym innym, oprócz zemsty… Wyjadę jeszcze dziś! Powiedz Jobatesowi, że wrócę zaraz po wymierzeniu sprawiedliwości… (przypasuje miecz)
Filena: – (błagalnym tonem, zastępując mu drogę) Zaczekaj! Zostań choć kilka dni, może gniew ci przejdzie! Panuj nad sobą! Jeśli teraz wszystko porzucisz, by jechać do niej, to jest …jej zwycięstwo. To tak, jakby Anteja wygrała! Zostań!
Bellerofont: – (ruszając w kierunku wyjścia) Co ty wygadujesz? To jakieś dziwne, kobiece rozumowanie. Ona nie wygrała, bo przecież ją zabiję. To ja wykonam na niej wyrok, a nie odwrotnie.
Filena: – (klęka przed nim, rozpaczliwie wznosząc ramiona ku górze) Bellerofoncie! Zostań! Każda zemsta przynosi nieszczęście… Nie zabijaj naszej miłości…
Bellerofont wychodzi, z mieczem u boku, nie oglądając się na żonę. Filena rzuca się na podłogę, szlochając głośno.
SCENA TRZECIA
Leśna polana, ta sama co przedtem. Na polanę wchodzi Alfejos – wątły mężczyzna w średnim wieku, wyglądający pokracznie i groteskowo. Na ramieniu ma wypchaną, podróżną torbę. Idzie powoli i ostrożnie, jakby obawiał się, że za chwilę zostanie napadnięty przez dzikie zwierzęta. Alfejos nie wie, że jest obserwowany przez Artemidę oraz nimfy, których twarze co jakiś czas ukazują się w różnych zakątkach polany.
Alfejos: – (sam do siebie) Ten hymn na cześć Artemidy, który wczoraj ułożyłem, jest lepszy od wszystkich poprzednich! Tyle w nim uczucia, tyle poetyckiej głębi… (staje na środku polany, rozgląda się wokół) Zeszłej nocy Artemida pojawiła się w moim śnie i obiecała, że przybędzie tu, na tę polanę… Zjawi się tu tylko po to, żeby spotkać się ze mną! Wtedy wyznam jej, że ją kocham! Wyrecytuję mój hymn… (rozgląda się raz jeszcze) Tak, to na pewno jest ta sama polana, którą widziałem we śnie, poznaję! To tu moja miłość do bogini zostanie nagrodzona! (kładzie dłoń na sercu) Ach, Artemida! Ona jest taka piękna, taka niedostępna… To bogini, a w dodatku dziewica… Randka z boginią… Czy można chcieć więcej?
Artemida zasłania dłonią usta, by nie parsknąć śmiechem. Nimfy także śmieją się w kułak z Alfejosa, który wciąż nikogo nie zauważa.
Alfejos: – (w rozmarzeniu) Ach, ujrzeć ją nago… Żeby choć popatrzeć na jej boską postać, tylko ucałować jej stopę, tylko ująć jej dłoń, tylko przez chwilę przytulić ją do serca, tylko ją… Tylko… Tylko… Tylko… (zamyka oczy w rozmarzeniu) Zaiste, godna jest czci ta bogini, jak żadna inna! Wystarczy, że zobaczę jej posąg, a już mnie bierze… (rozgląda się wokół z obawą) Żeby tylko z tego boru nie przylazł do mnie jakiś dziki zwierz… Czemu ta Artemida tak kocha las? Nie rozumiem. Czy nie mogła sobie upatrzyć jakiegoś bezpieczniejszego, przyjemniejszego miejsca? Ale z drugiej strony, jakie to podniecające… Randka na łonie natury, piknik z boginią! (siada na ziemi i kładzie obok siebie swoją podróżną torbę) Nie wiem, co boginie jadają i pijają, ale w tej torbie mam wszystkie, niezbędne wiktuały, jakie bywają potrzebne na pikniku. (klepie torbę dłonią) Mam też i coś mocniejszego… Po paru głębszych i po rozmowie ze mną mojej bogini będzie się zdawało, że jest na Olimpie… (ziewa przeciągle. kładzie się na ziemi, używając swojej torby zamiast poduszki) Ciężką mam dzisiaj głowę, choć jeszcze nie piłem… Żeby tylko Artemida nie zamieniła mnie w jakiegoś potwora ani w dynię… (raz jeszcze ziewa, a potem zasypia)
Powoli zapada mrok. Gdy jest już ciemno, ciszę na moment przerywa głuche uderzenie; dźwięk ten brzmi tak, jakby ciężki przedmiot spadł ze znacznej wysokości.
SCENA CZWARTA
Na polanie znów jest widno. Pośrodku, obok śpiącego Alfejosa, pojawił się wielki miecz, wbity w ziemię.
Na polanę wchodzi rozbawiona Artemida, a za nią orszak nimf. Artemida siada na pniu, niczym na tronie. Nimfy podchodzą do leżącego Alfejosa i przypatrują mu się uważnie.
Artemida: – (rzucając przelotne spojrzenie na Alfejosa) Dawno nikt mnie tak nie rozbawił, jak ten cudak… Jego naiwność i głupota… On jest naprawdę rozbrajający…
Nimfa I: – (ze śmiechem) Akteon był przystojny i szarmancki, a ten tutaj… To istna pokraka!
Nimfa IV: – Rzeczywiście, można nim straszyć dzieci! Jak ktoś taki miał czelność zakochać się w bogini! Chyba nigdy nie przeglądał się w lustrze… (z nagłym przestrachem, spoglądając podejrzliwie na Artemidę) Co zamierzasz z nim zrobić, pani? Czy on teraz śpi, czy może już …nie żyje? (pozostałe nimfy cofają się o krok z przestrachem)
Artemida: – (wesołym tonem) Spokojnie, spokojnie! Żyje, żyje, możecie się nie martwić, moje drogie… Sama zesłałam na niego sen… A wcześniej naprawdę objawiłam mu się we śnie i zaprosiłam go na tę polanę. Nawet bogini musi mieć czasem jakąś rozrywkę…
Nimfa I: – A co to takiego? (schyla się i z trudem wyciąga z ziemi miecz. trzyma go delikatnie, za rękojeść) To miecz! Jakiż to straszliwy oręż… (do Artemidy) Skąd wziął się tu miecz, pani? Kiedy ten dziwoląg (wskazuje dłonią na Alfejosa) zasypiał, miecza jeszcze tu nie było…
Artemida: – (spoglądając mimochodem na miecz) To? To… miecz… Bellerofonta.
Nimfa II: – Bellerofonta? A któż to taki? Nigdy o nim nie słyszałam…
Nimfa III: – Ja też nie!
Nimfa IV: – Ani ja!
Artemida: – I nie usłyszycie już o nim, bo właśnie zginął… (spogląda na zaskoczone nimfy) Tak, zginął… Siedział na skrzydlatym koniu, Pegazie. Leciał na nim ku niebu, ku szczytom Olimpu… Chciał wzlecieć zbyt wysoko i dlatego musiał zginąć… Takie było jego przeznaczenie. Poza tym, zamierzał zabić Anteję, jedną z najwierniejszych moich wyznawczyń. Chciał sam wymierzać sprawiedliwość, zamiast pozostawić to bogom… Do tego dopuścić nie mogłam… Za zgodą gromowładnego Zeusa wysłałam więc gza, który ukąsił Pegaza, a wtedy Bellerofont… (wykonuje dłonią gest, ukazujący spadanie z wysokości na ziemię) Giez to taki owad. Mały, ale kąśliwy…
Nimfa I: – (niepewnie) Skąd wiesz, pani, że Bellerofont zginął? Przecież cały czas byłaś z nami… (odrzuca miecz na ziemię)
Artemida: – (z rozbawieniem) Moja droga, od czegoś w końcu jest się tą boginią! Tak, tak, wiem na pewno: Bellerofont spadł z Pegaza na ziemię… Leży gdzieś daleko, na drugim końcu tego lasu, niedaleko miejsca, gdzie psy rozszarpały tego …jak mu tam …Akteona. Co to mnie zresztą obchodzi! Tak naprawdę to szkoda mi tylko Fileny, o której zresztą też nie słyszałyście… (wskazując na śpiącego Alfejosa) Ale najbardziej interesuje mnie ten oto osobnik. Możecie mówić głośno, on się nie obudzi bez mego zezwolenia. Jest moim wyznawcą i wielbicielem, w dodatku beznadziejnym. Wyobraźcie sobie, że on kocha mnie bezgranicznie od lat! (poufałym tonem) On, zwykły śmiertelnik o szkaradnym wyglądzie i zajęczym sercu, śmie mnie kochać i pożądać tak, jak się pożąda zwykłą kobietę! Mnie, niebiankę z Olimpu! (śmieje się)
Wszystkie nimfy wybuchają śmiechem, zakrywając dłońmi usta.
Artemida: – (siedzi, śmiejąc się donośnie) Pytałyście, co z nim zrobię… Nie, nie mogłabym go zabić… Zabić można kogoś, kto nosi w sobie wielkość, a jego można by było co najwyżej rozdeptać, jak robaka… A tego czynić nie chcę. Dlatego wymyśliłam coś innego. Chodźcie teraz wszystkie ze mną: ubierzemy się tak samo i wysmarujemy twarze białym, rzecznym szlamem. Tak przystrojone wrócimy tutaj i pokażemy mu się… Niech spróbuje mnie wtedy rozpoznać! (parskając ze śmiechu) Ależ on będzie miał minę! Zupełnie zgłupieje… (patrząc na rozbawione nimfy) Moje drogie, dzisiaj wszystkie możecie się czuć jak boginie, bo on w każdej z was zobaczy mnie… (śmieje się donośnie, a potem wstaje i wybiega z polany, wraz z nimfami)
Na polanie panuje cisza, zakłócana tylko przez chrapliwy oddech śpiącego Alfejosa. Po dłuższej chwili Alfejos zaczyna się budzić. Porusza się, przeciąga, a potem siada na trawie. Zaspanym wzrokiem spogląda na leżący przed nim miecz.
Alfejos: – (mówi sam do siebie, coraz bardziej rozbudzony) Gdzie ja jestem, co ja tu robię… Miecz? Przecież ja nigdy nie noszę z sobą tak śmiercionośnych narzędzi… Zaraz, zaraz, to ja zasnąłem w lesie? To niemożliwe! Przecież mogą mnie tu pożreć wilki albo niedźwiedzie! Muszę być gotów do ucieczki! (zrywa się na nogi, a potem rozgląda się wokół. kiwa głową) Tak, teraz sobie przypominam… Na tej polanie mam się spotkać z Artemidą… Jakaż to będzie radosna chwila! Tylko pomyśleć! Ja, zwykły śmiertelnik, już za chwilę spotkam się z boginią… Oby zjawiła się jak najprędzej… Muszę wszystko przygotować na jej powitanie! (pochyla się i zaczyna wyciągać z torby wiktuały, przeznaczone na piknik)
Na polanę wbiega pięć nimf. Jedną z nich jest Artemida, ale nie sposób określić, którą, bo wszystkie wyglądają tak samo: są identycznie ubrane i uczesane, a ich twarze i ramiona są pomalowane białym szlamem. Śmiejąc się, okrążają zaskoczonego Alfejosa, który przerywa rozpakowywanie torby. Stają wokół niego w kółeczku, chwytając się za ręce. Zaczynają pląsać w rytm donośnej, monotonnej muzyki. Kółeczko kręci się coraz szybciej, aż wreszcie nimfy rozbiegają się i rozpoczynają swój rytualny taniec. Każda tańczy oddzielnie, zwrócona twarzą w stronę Alfejosa i co jakiś czas powtarza donośnym szeptem: “To ja jestem Artemidą!”. Alfejos stoi nieruchomo, w osłupieniu przyglądając się tancerkom)
Alfejos: – Artemido, gdzie jesteś? To nie tak miało być! Co to ma znaczyć? (zaczyna biegać od jednej tancerki do drugiej, uważnie wpatrując się w ich twarze) Co tu się dzieje? Kim jesteś? Powiedz mi, czy to ty jesteś boginią? Powiedz! Powiedz! Artemido, gdzie jesteś? Gdzie jesteś? Nie ukrywaj się! Okaż mi serce! Przecież cię kocham, wiesz o tym! Nie odrzucaj mego uczucia! Pokaż mi się, niech cię rozpoznam! Ukochana! To nie może być prawda! Pokaż mi się!
Zmęczony bieganiem staje, ciężko dysząc. Chwyta się oburącz za głowę, a potem przeciera dłońmi oczy, jakby chciał się obudzić ze złego snu. Zaczyna odsuwać się od tancerek, które z kolei stają się coraz bardziej natrętne, zbliżając się w tańcu do niego i wyciągając ku niemu dłonie.
Alfejos: – (bezradnie rozglądając się wokół, jakby oczekiwał pomocy) Artemido, gdzie jesteś… Moja bogini, czemu to robisz… Nie ośmieszaj mnie, już lepiej mnie zabij… A jeśli nie, to ja sam się zabiję, bo i tak nie mam już po co żyć… (jego wzrok natrafia na miecz Bellerofonta, leżący na trawie) Tak, tak, zabiję się! (w dramatycznym geście podnosi miecz i przystawia sobie ostrze do brzucha. brak mu jednak odwagi, by zadać sobie pchnięcie)
Alfejos: – Nie, nie dam rady… W każdym razie nie tutaj… Nie teraz… (zrezygnowany, wbija miecz w ziemię i opiera się na nim. jest zrozpaczony, chwieje się na nogach. otępiałym krokiem spogląda na tańczące nimfy, a potem zasłania ramieniem oczy i rzuca się do ucieczki, z mieczem w dłoni)
Po jego zniknięciu muzyka milknie, a nimfy przerywają taniec. Siadają na trawie i przez dłuższą chwilę pokładają się ze śmiechu.
Potem wszystkie cichną. Spoglądają na siebie porozumiewawczo, po czy raz jeszcze stają w kółeczku, chwytając się za ręce. Zaczynają pląsać w rytm tej samej muzyki, co przedtem. Kółeczko kręci się coraz szybciej, aż wreszcie nimfy rozbiegają się i ponownie rozpoczynają swój rytualny taniec. Każda tańczy oddzielnie, zwrócona twarzą w stronę publiczności, co jakiś czas powtarzając szeptem: “To ja jestem Artemidą!”.
Wszystkie wyglądają podobnie, tak że nie sposób określić, która z nich jest boginią. Tańczą długo i ekstatycznie, zapominając się w tańcu. Jedna za drugą schodzą ze sceny: tańczący korowód kluczy wśród widzów, by po kilku minutach powrócić na scenę. Tańczą tam jeszcze przez chwilę, gdy nagle muzyka milknie, a równocześnie wszystkie tancerki nieruchomieją, zastygając w tanecznych pozach. Są nieruchome, niczym antyczne posągi…
KURTYNA
——————————————————————————————–
Materiał udostępniany na zasadach licencji
Creative Commons 2.5 Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne
——————————————————————————————–