Marcela Kościańczuk – Postacie biblijne w świecie bez Boga, czyli o człowieku który stara się zająć miejsce Jezusa w prozie J.M. Coetzeego

Marcela Kościańczuk
Postacie biblijne w świecie bez Boga, czyli o człowieku który stara się zająć miejsce Jezusa w prozie J.M. Coetzeego

Abstrakt:
Artykuł przedstawia prozę J. M. Coetzeego i jej nieoczywiste metafizyczne implikacje. Ukazane są tu powinowactwa pomiędzy bohaterami prozy afrykańskiego noblisty i postaciami biblijnymi. Egzystencjalny charakter tej twórczości przynosi nieoczekiwane zbieżności z chrześcijańskimi motywami i wzorcami nowotestamentalnymi.

Abstract
The article attempt to show J. M. Coetzee books as non obvious metaphysical stories. Coetzee’s novels describe contemporary heros, their own problems and sins. Their existential troubles don’t appear to be close to the biblical characters problems, but in fact these two groups are very similar.

Jean Michael Coetzee to prawdziwy człowiek globalny. Noblista (2003) jest kojarzony z Afryką, która jest miejscem jego urodzin i krainą, w której osadzone są losy większości bohaterów jego książek. Faktycznie jednak osobiste dzieje pisarza wiążą się również z Europą, USA, a ostatnio także z Australią, gdzie obecnie przebywa. W jaki sposób ten zróżnicowany krajobraz życia przekłada się na przestrzeń ducha? Czy rację mają Ci, którzy widzą w Coetzeem postkolonialnego postmodernistę, który walkę o prawa człowieka przedkłada nad walkę o prawa boskie? A może nie trzeba stawiać tak wyraźnej granicy pomiędzy obydwoma duchowymi zmaganiami?

Rzeczywistość przedstawiona w powieściach Coetzeego zdaje się być wyzuta z odniesień religijnych. Autorzy numeru „Znaku” poświęconego południowoafrykańskiemu pisarzowi[1] określi pejzaż wyłaniający się z tych utworów jako świat bez łaski. W istocie, przypominając sobie fragmenty Chłopięcych lat – quasi autobiografii autora Hańby – można odnieść wrażenie, że bohaterowie powieści Coetzeego to ludzie, którzy z trudnością odpowiadają na pytanie o przynależność wyznaniową czy religijną. Jednakże, co istotne, podobne pytania są im nadal i wciąż stawiane. Autor buduje przedziwną, duszną atmosferę wokół dylematów metafizycznych w świecie bez Boga, a doświadczają tego już małe dzieci. Kilkuletni chłopak, bohater Chłopięcych lat, wychowywany w bezreligijnej atmosferze konfrontuje się z pytaniem o wyznanie, przestępując próg szkoły. Dyrektor pragnie się dowiedzieć,, czy jest on Żydem, chrześcijaninem czy rzymskim katolikiem (jakże realistyczny opis niemożliwego wyboru). Chłopak wybiera ostatnią opcję z powodu podziwu dla historii Rzymu. Tytułowej bohaterce Elizabeth Costello podobne pytania o wiarę stawiane są przez jej rodzoną siostrę- zakonnicę. Pomimo że tym razem spotykamy się z dialogiem dwóch dorosłych kobiet, Elizabeth ma nie mniejszy problem z odpowiedzią.

Sfera duchowa wdziera się przez różne szczeliny i staje się właściwie kanwą fabuły powieściowej większości pozornie sekularnych utworów. Spotkania przedstawicieli świata, który oparł się sekularyzacji z bohaterami żyjącymi już po Weberowskim drugim odczarowaniu są tylko jednym z wielu przejawów budzących się pytań, wątpliwości i duchowych zmagań pozwalających człowiekowi odkryć swoją samotność. O ile bowiem świat opisany przez Coetzeego jest rzeczywistością niepozbawioną poszukiwań duchowych i odniesień biblijnych, to jednocześnie stanowi on przestrzeń, która zdaje się być opuszczona przez Boga. Człowiek pozostawiony sam sobie stara się tu odnaleźć drogę swoistego autozbawienia. Wiele fragmentów wskazuje na to, że wzorzec dla tej wędrówki stanowi postać Jezusa. Oczywiście samego Jezusa tam nie ma, jest tylko samotny człowiek, który staje wobec przerastających go wyzwań życiowych.

Nawiązania do biblijnych motywów pojawiają się w omawianej prozie w zupełnie nieoczekiwanych sytuacjach, w momentach dramatycznych i pozornie zupełnie wyzutych z sakralnego kontekstu. Można to jednak interpretować jako znak dawany przez pisarza – sacrum nie jest tu lub tam… wyzwania człowieczeństwa zmuszają istotę ludzką do nieustannego transcendowania. Jednocześnie jednak człowiek jest nadal tylko człowiekiem, a więc aniołem z apetytem, stworzeniem pełnym żądz, grzeszków i obsesji.

Bohater Hańby David Lurie, profesor akademicki, a jednocześnie uwodziciel, który w nomen omen hańbiącym stylu stracił posadę z powodu romansu ze studentką, zostaje postawiony wobec sytuacji podobnej do tej, której doświadczył Jezus w Ogrodzie Oliwnym. Staje się przedmiotem ubiczowania, gdyż podąża za głosem miłości. Laurie nie był, jak Jezus, bezgrzeszny. Jednak w momencie wyboru uczciwości i wierności zaczyna on cierpieć. To nie jest analogia do sceny ewangelicznej, to raczej świadomy pastisz, w którym Coetzee pyta: co by było, gdyby podstawić w miejsce Jezusa szarego człowieka, z jego skrywanymi ułomnościami, niezbyt świętego, ale decydującego się wreszcie na przyzwoitość.

Lurie nie budzi sympatii czytelnika. Od pierwszych stron powieści rozpoznajemy w nim podstarzałego lubieżnika, który nie potrafi opanować swoich żądz. On jednak jako jeden z niewielu płaci cenę swojego postępku. Okazuje się, że dziewczyna, która przychodziła do Luriego jest zajęta, a jej narzeczony to wyjątkowo nieprzyjazny typ. Ryan staje się quasi-oprawcą profesora. Wszystko jednak dzieje się jedynie w sferze psychologicznej. Realne niebezpieczeństwo i prawdziwa krzywda spotyka córkę profesora, lesbijkę zgwałconą przez trzech napastników z sąsiedztwa.

To wydarzenie jest hańbiące nie tylko dla dziewczyny, ale i dla jej ojca, zupełnie bezradnego wobec zaistniałej sytuacji. Napaść na córkę i jej domostwo staje się punktem zwrotnym w egzystencji profesora. Jest momentem, od którego zaczyna się jego prawdziwe życie. Nawet jeśli zdaje się on być odtąd człowiekiem w pewien sposób przegranym.

Ta ambiwalentna przegrana przywodzi na myśl los wielu bohaterów biblijnych. Lurie, w tym przełomowym dla niego momencie, przypomina niewysłuchanych proroków, od których odwraca się lud. Jego historia wykazuje także podobieństwo do opowieści paschalnej. Profesor udaje się do rodziny Melanie (uwiedzionej, i jak się potem okazuje, naprawdę kochanej studentki). Jej krewni to niezwykle pobożni i ascetyczni ludzie. Choć czytelnik z łatwością zauważa różnicę pomiędzy głównym bohaterem a nimi, to jednak obserwuje jednocześnie, jak obydwie strony nawiązują nić porozumienia. Już po tej pojednawczej wizycie następują wydarzenia, w których możemy doszukać się wielu analogii do ewangelicznych scen biczowania i wyszydzenia. Ryan (chłopak Melanie) czyni z profesora Luriego obiekt złośliwego zainteresowania, celuje w niego kulkami, pluje i znieważa go. Na końcu stwierdza, że takim zachowaniem właściwie wyrządza mu przysługę, bowiem widać, że profesor nie nauczył się jeszcze tej prostej prawdy, że należy się trzymać ze swoimi[2] . Wtedy, gdy bohater zaczyna rozumieć, że to, co istniało pomiędzy nim a dziewczyną było prawdziwą więzią, gdy odzyskuje dostęp do uczuć swoich i innych ludzi, okazuje się, że właśnie przegrał. Jest on bowiem jedynym, który nie uznaje murów stworzonych pomiędzy białymi i czarnymi, profesorami i studentami, „nami” i „nimi”. Podobnych granic nie akceptuje bohaterka Wieku żelaza. Tak jak nikt nie potrafił zrozumieć, jak można spotykać się, jeść i pić z celnikami i grzesznikami, tak nikt nie pojmuje zachowania kobiety, której jedynym przyjacielem jest Varcueil – pijak, włóczęga, który niemal nigdy się nie myje. Nikt nie potrafi zrozumieć kobiety, która chciałaby uratować dwóch chłopców zamieszanych w zamieszki, bo według jej przekonania podobne nieszczęścia powinny omijać dzieci z daleka. Jest biała, stara i chora (umierająca), a mimo to wtrąca się w życie świata, który z jej perspektywy znajduje się tuż za płotem, według innych jednak nie powinien jej wcale obchodzić. Elizabeth Costello nie przyjmuje do wiadomości granicy, jaka przebiega pomiędzy światem zwierząt i ludzi i, co za tym idzie, nie jest w stanie pojąć, czemu okrucieństwo wobec czworonożnych stworzeń miałoby być mniej znaczące od okrucieństwa wobec istot ludzkich. Z kolei bohaterka Foego nie potrafi zrozumieć, jak człowiek człowiekowi mógł odciąć język. Pyta się: czyżby opatrzność wtedy spała? [3] Wydaje się, że w ten sposób w nowych słowach powtarza wyznanie Jezusa z belki krzyża: Eli, Eli, lema sabachthani.

Bohaterowie powieści Coetzeego podobni są do Boga-Człowieka, którego życie było sprzeczne z wieloma społecznymi konwencjami. O ile jednak Ewangelie nie mówią nic o niedoskonałościach Jezusa, który wedle dogmatycznej nauki jest bezgrzeszny, o tyle afrykański pisarz pokazuje świat niepozbawiony grzechów, zdrad i podłości. Na tym polega dramat ludzkiej kondycji. Człowiek miota się, próbując odkupić swoje winy i stać się doskonałym, jednakże właśnie wtedy najbardziej doświadcza swojej bezradności. Próbując wyznaczyć miarę rzeczy w świecie jej pozbawionym, popada w szaleństwo. Dziecko, szaleniec i żebrak stają się u Coetzeego – tak jak w twórczości romantyków – jednym z niewielu śladów rzeczywistości nadprzyrodzonej, przebijającej się przez szpary okrutnego świata.

Fiodor Michajiłowicz, wracając do wynajętego pokoju późnym wieczorem, popada w dziwny stan nadodpowiedzialności. Odczuwa w sobie obecność zmarłego pasierba, który staje się niemalże boską częścią jego osoby. Poczuwa się on odtąd do irracjonalnej odpowiedzialności za skomlącego psa czy pijanego żebraka. Wydaje mu się, że właśnie w tych pohańbionych istotach jest jego syn, którego Michajiłowicz porzucił. Paweł (syn) zdaje się być Jezusem, a Fiodor Bogiem Ojcem, który nie dopełnił swego obowiązku i pozwolił mu umrzeć. Poczucie silnego związku, motyw obecności Pawła we Fiodorze, nasuwa wyraźne skojarzenie z relacjami w obrębie dwójni ojcowsko-synowskiej Jezusa i Boga Ojca. Owej nocy Michajiłowiczowi jest przekonany, że to Paweł mówi do niego: Dźwignij z upadku i zaopiekuj się najmniejszym z brac[4]i . Pyta się przy tym siebie samego: dlaczego to właśnie ja muszę dźwigać całe brzemię świata? Z drugiej jednak strony bohater zdaje sobie sprawę z tego, że to tylko obłąkańcza wizja. Jest jednocześnie Pawłem, słuchającym Pawła i zwykłym człowiekiem, który nie może opanować zniecierpliwienia i obrzydzenia po spełnieniu tak zwanego dobrego uczynku udzielenia noclegu pijakowi i żebrakowi.

Dostojewski staje się tu ambiwalentną postacią owładniętą szaleńczym poczuciem obciążenia wagą problemów całego świata, ogniskującego się w każdym życiowym wydarzeniu. Jest to też postać bezradna, przegrana, z jednej strony doświadczająca pożądania i żądzy życia, z drugiej – kroczącą drogami umarłych. Nie można powiedzieć, by pisarz był tu dokładną analogią Boga-Człowieka, jednakże jest z pewnością osobą świadomą, że musi przejąć część boskich zadań. Nie ma on przy tym w sobie nic z nietzscheańskiego nadczłowieka, przeciwnie – w terminologii nietzscheańskiej byłby raczej człowiekiem resentymentu. Wątpliwe jednak, czy te kategorie dobrze odzwierciedlają krajobraz powieści Coetzeego.

Bliskość śmierci, cierpienie zadawane w relacjach i gwałtowne pragnienie przekroczenia swojej kondycji charakteryzują drogę człowieka, który wedle swoich własnych możliwości stara się sprostać zadaniu „godnego życia”. Tę godność wyznacza jedynie jego, niejednokrotnie wątpiące, sumienie. Nie ma – i nie może być – na tym gruncie żadnego innego wyznacznika niż owo sumienie, sprawdzane w międzyludzkich relacjach. Głos społeczności czy instytucji zawodzi. Staje się głosem reżimu, który naznaczył miejscowych mieszkańców etykietą śmiertelnie groźnych barbarzyńców, ostatecznie wyniszczających samych siebie[5] . Prawo okazuje się być w rękach silniejszych – tych którzy zdołali sobie wywalczyć bycie po właściwej stronie, mających właściwy kolor skóry. Jedynymi buntownikami wobec takiego porządku rzeczy są osamotnione jednostki, które pomimo tego, iż znalazły się w obozie uprzywilejowanych, nie chcą myśleć o świecie w kategoriach różnic i nie wierzą w przepaści pomiędzy ludźmi.

Wydawałoby się, że skoro akcja większości powieści Coetzeego dzieje się we współczesnym wielokulturowym świecie, to realia tej rzeczywistości będą miały zupełnie inny charakter niż reguły panujące w Palestynie pierwszych wieków naszej ery. Jednakże okazuje się, że choć wiele się zmieniło, to jednak kryteria międzyludzkich podziałów nie uległy przedawnieniu, a sytuacja samotnego buntu pozostała niemal archetypiczna. Jedyną różnicą jest odejście od kategorii doskonałości. Wydaje się, że zastąpiono ją autentycznością i czułością. Czytelnik nie jest wcale pewien bezinteresowności bohatera, który stara się zająć miejsce Boga. Sędzia obmywający stopy okaleczonej przez jego zwierzchników kobiety czerpie przedziwną przyjemność z przebywania w jej obecności, a bohaterka Wieku żelaza, opiekując się Varcueilem, wykorzystuje go jednocześnie jako kierowcę i towarzysza ostatnich dni życia. Elizabeth pozująca nago umierającemu na raka koledze upewnia się w ten sposób o własnej atrakcyjności i witalności. Jednakze wszystkie te czyny są pewnego rodzaju przekroczeniem, mają rangę swoistego społecznego cudu w świecie obojętności i martwoty. Bohaterowie powieści Coetzeego nie myślą w kategoriach etyki dobrych uczynków czy poświęcenia. Raczej odczuwają, niż zastanawiają się. Raczej działają pod wpływem gwałtownych uczuć, niż są wyrachowani. Kierują się odruchami serca, które czasem prowadzą ich do zguby i do nieplanowanego poświęcenia, a jednak nie żałują. Konsulowi[6] grozi kara śmierci, jest uwięziony i torturowany za platoniczny związek z miejscową dziewczyną i stawanie w obronie niewinnych ludzi. Nigdy nie był wzorem krystalicznej uczciwości, ale wszyscy postrzegali go jako poczciwego człowieka. Nagle odebrano mu wszystko – szacunek, wolność, własność.

Bohaterka Wieku Żelaza zostaje wygnana z własnego domu. Spędza noc na ulicy, gdzie mali chłopcy patykiem otwierają jej usta, by sprawdzić, czy nie ma tam złotych zębów. Jest chora, więc bezsilna. Znajduje ją w końcu Varcueil, zasypiają razem w parku na gazetach – emerytowana profesorka i wolny duch, który niegdyś żeglował, kolekcjonując życiowe doświadczenia. Ona jest obecnie wykluczoną staruszką, chorą na raka, której miłościwie pozwala się dotrwać do samego końca, a on alkoholikiem i obszarpańcem, który panicznie boi się wody. Mimo stanu terminalnego, bohaterka ostatkiem sił angażuje się w próbę ratowania dwóch czarnych chłopców walczących z białą policją. Sama jest biała, staje się zatem znakiem sprzeciwu. Niestety, jest bezradna. Przegrywa. Ogląda ich śmierć, świadoma tego, że i ona niebawem umrze. Tyle tylko, że jej śmierć nie przyniesie nikomu odkupienia. Nie żywi ona złudzeń, ale ma pragnienia. Chciałaby móc po śmierci zaopiekować się niezaradnym Varcueilem. Tymczasem jednak, zbyt słaba, powtarza słowa Jezusa wypowiedziane na krzyżu: in manus tuas. Mówi to do lekarza, prosząc go o mocniejsze leki, a przy tym nie chcąc się z nim widzieć: niech mnie pan weźmie w swoje ręce, niech się pan mną zaopiekuje, a jeżeli pan nie może proszę o cokolwiek, według pana uznania. [7]

Wszyscy bohaterowie omawianej powieści są równie bezradni wobec śmierci – zarówno tej, która drąży człowieka powoli, wyniszczając go, jak i tej nagłej, tragicznej, często z ręki drugiego. Jednakże każdy stara się też odnajdywać w podobnych sytuacjach Boga, Boga na ludzką miarę, obecnego w drugim człowieku. Zdając się na nieobecnego lekarza, który spełnia dziwną prośbę umierającej pacjentki, bohaterka zdaje się wołać do nieobecnego Boga – i co najdziwniejsze – on (ON?) wysłuchuje prośby. Może dlatego, że kobieta pragnie tylko odrobinę zmniejszyć ból, nie buntuje się przeciw śmierci. Jest pogodzona z tym, z czym przecież po ludzku nie można się pogodzić.

Bohaterowie pozostawieni sami sobie dokonują w sytuacjach granicznych paradoksalnych wyborów. Wydają się twierdzić, że tylko oksymoron, czy paradoks właśnie, jest w stanie przybliżyć ich do prawdy. Michajiłowicz jest jednocześnie Judaszem i Bogiem Ojcem, który pyta przyjaciółkę zmarłego syna: kim jest Jezus… skoro on miałby być Judaszem. Ona nie odpowiada, ale odpowiedź jest już obecna w nim, we Fiodorze. To zmarły Paweł ma być Jezusem: zarazem konkurentem ojca i jego umiłowanym synem[8] . Okrutna żądza i pełna pasji miłość mieszają się ze sobą w ciałach i duszach bohaterów powieści Coetzeego: w Michajiłowiczu, Luriem, konsulu, Kruzo.

Słabość przegranej łączy się z siłą wygranej. Czasami jednak ta ostatnia nie przypomina zmartwychwstania. Śmierć staje się zbrodnią, a nie wyzwoleńczym aktem oddania życia. Tak jest w powieści W sercu kraju[9] , gdzie chora psychicznie bohaterka postrzega całe swoje życie jako ofiarę dopełnioną w ostatnim akcie wystrzelenia z pistoletu. Pomimo tego, że strzela ona z zamkniętymi oczyma, przez firankę, śmiertelnie godzi swego ojca. Na nic się zdają gwałtowne próby opatrzenia rany, które dziewczyna podejmuje. To, co mówi, gdy śmierć mężczyzny jest już pewna, przywodzi na myśl słowa, które Jezus mógłby wypowiedzieć wobec własnej śmierci. Gdy próbuje przenieść zbyt ciężkie ciało ojca – ostatecznie opada ono na ramę łóżka i pozostaje tam w tej niepewnej pozycji – prosi: pomóż mi tatusiu, wiesz, że sama nie dam rady(…) kochałam cię, dlatego to zrobiłam[10] .

Innym razem wyrzuca mężczyźnie: co z Ciebie za litościwy ojciec, ty który nigdy się o mnie nie troszczyłeś, tylko posłałeś na świat jako potwora, zmiażdż mnie…[11] . Czułość przeplata się z żądzą nienawiści, a ta z kolei zdaje się wypływać z usprawiedliwionej złości. Tyle tylko, że kolisty mechanizm samonapędzającej się zbrodni zamyka w sobie kolejnych katów, którzy stają się jednocześnie własnymi ofiarami. Relacje międzyludzkie są napełnione takim napięciem, jakie cechuje sytuacje ostateczne. Ludzie przyznają tu sobie nawzajem naprawdę boski status, jednakże nie chroni ich to przed cierpieniem i okrucieństwem. Współistnienie w człowieku dwóch natur skutkuje dylematem istoty, która pragnie dobra, ale czyni nieustannie zło. A owa boska część jest równie często oskarżana o okrucieństwo, co tzw. natura ludzka. Być może jest tak dlatego, że świat przedstawiony przez Coetzeego to rzeczywistość, w której na próżno szukać śladów boskiej obecności poza samym stworzeniem. Ten stan trafnie opisują słowa „panienki”, która stara się samodzielnie pochować ciało ojca. Mówi ona:

Nikt nas nie widzi, bo też nikogo nie ma. Nigdy nikogo nie było, żywa dusza nie widziała co się tutaj dzieje. Jesteśmy poza prawem, toteż w życiu kierujemy się takim prawem jakie rozpoznajemy w sobie samych, idziemy za naszym wewnętrznym głosem. [12]

Jedyną odpowiedzią, jaką napotyka pytanie o miejsce istoty ludzkiej w świecie, jest doświadczenie pustki. Człowiek jednak nie potrafi pogodzić się z pustką i żyć dalej. Przynajmniej nie tacy są bohaterowie powieści Coetzeego. Oni raczej szarpią się ze światem, ustanawiają jakieś zasady. Nawet jeśli to oznacza, że błądzą jak dzieci we mgle. Dzieci, które utraciły wiarę w ojców – tak jak dziewczyna okaleczona przez porucznika Jolla. Konsul, główny bohater Czekając na barbarzyńców, mówi, że próbował zastąpić jej ojca, ale nadaremno, gdyż ona utraciła wiarę w ojców. Cierpienie, które spotyka poszczególne postaci, motywuje je, wzbudza poczucie odpowiedzialności czy nawet heroizmu, ale nie daje wiary ani nadziei. Jest w nich tyle zaangażowania, ile wymaga ciężkie życie, a nikt nie potrafi uczynić go łatwiejszym. Niezależnie od tego, gdzie toczy się akcja powieści, jest to ziemia niczyja. Bezludna wyspa, dom z pokojem bez okna, kolonia czy obcy pokój wynajmowany od wdowy – każde z tych miejsc zdaje się mieć podobny status. Wszystkie są równie obce. W ten sposób bohaterowie Coetzeego stają się podobni do Syna Człowieczego, który nie ma miejsca, na którym mógłby złożyć głowę. Pisarz gra z konwencją domu jako bezpiecznej przystani, wykorzeniając bohaterów. Nieoczekiwanie muszą oni zmienić miejsce na szachownicy świata, stając się – na moment lub na zawsze – żebrakami, wygnańcami, tułaczami czy więźniami.

Każdy z nich przynajmniej na chwilę zostaje także dzieckiem, które zwraca się do milczącego, nieobecnego ojca. Dzieckiem, w którym jest jednocześnie i siła, i bezradność. Być może w tym doświadczeniu niemocy czy rozpaczy widzą, że zakładanie na siebie jezusowej maski jest tylko przewrotną grą. Oni nie mogą być zbawicielami świata, ba! nie mogą być nawet zbawicielami tych, którzy są najbliżej, nie mogą nawet zbawić samych siebie. Wołają wtedy tak, jak bohaterka Wieku żelaza: Ojcze, nie widzisz, że ja płonę? Jednakże ojciec śpi, śni coś i nie widzi[13] , jest ślepym Bogiem. Na tym polega istota rozdziału pomiędzy doświadczeniem spotkania z człowiekiem i Bogiem, czy też określeniem jego natury.

Zawsze wtedy, gdy bohaterowie Coetzeego zwracają się ku transcendencji, próbując odszukać przyczynę sprawczą lub też rozwiązanie, które może przynieść światu ktoś inny, doświadczają rozczarowania. Sami także pozostają bezradnymi aktorami, odczuwającymi dotkliwie swą samotność. Żyją w świecie, gdzie nie ma żadnych recept ani rozwiązań. Być może, paradoksalnie, właśnie to najlepiej charakteryzuje duchowość reprezentowaną przez postaci omawianej prozy.

Przypisy:
[1] „Znak” 12/2007.
[2] J.M. Coetzee, Hańba, przeł. M. Kłobukowski, wyd. Znak, Kraków 2001, s.222.
[3] J.M. Coetzee, Foe, przeł. M. Konikowska, wyd. Znak, Kraków 2007, s.24.
[4] J.M. Coetzee, Mistrz z Petersburga, przeł. W. Niepokólczycki, wyd. Znak, Kraków 2005 s.84.
[5] Por. J.M. Coetzee, Czekając na barbarzyńców, przeł. A. Mysłowska, wyd. Znak, Kraków 2003.
[6] Ibidem
[7] J. M. Coetzee, Wiek żelaza, przeł. A. Mysłowska, wyd. Znak, Kraków 2004,s. 196.
[8] J.M. Coetzee, Mistrz z Petersburga, op.cit., s. 108.
[9] J. M. Coetzee, W sercu kraju, przeł. M. Konikowska, wyd. Znak, Kraków 2004.
[10] Ibidem, s.111.
[11] Ibidem, s.99.
[12] Ibidem, s. 125.
[13] J.M. Coetzee, Wiek żelaza, op.cit., s. 119.